Przegląd Urologiczny 2007/3 (43) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2007/3 (43) > Refleksje po "Warsztatach prywatyzacyjnych"...

Refleksje po "Warsztatach prywatyzacyjnych" Polskiego Towarzystwa Urologicznego

"Warsztaty prywatyzacyjne" PTU odbyły się zgodnie z planem. Frekwencja była dobra - uczestniczyło w nich ok. 80 urologów, osoby zaproszone, wywodzące się z kręgów administracji centralnej mające wpływ na kształt ochrony zdrowia, kilka osób "ważnych", przybyłych spontanicznie z powodu zainteresowania tematem, kilkunastu dziennikarzy z różnych mediów. Szczegółowe sprawozdanie z "warsztatów" przedstawia artykuł napisany przez Panią red. Małgorzatę Skarbek. Wobec tego w tym tekście ograniczę się jedynie do podzielenia się z Czytelnikami kilkoma własnymi refleksjami.

Dlaczego PTU i prywatyzacja?

Dlaczego stowarzyszenie naukowe - PTU - organizuje konferencję niezwiązaną z zagadnieniami naukowymi lub dydaktycznymi, a dotyczącymi praktyki urologicznej i to nie wiążącej się z rozstrzyganiem konkretnych problemów medycznych, lecz odnoszącej się do funkcjonowania urologii i urologów na rynku świadczeń medycznych?
Po pierwsze, taki obowiązek nakładają na nas zapisy Statutu PTU (www.pturol.og.pl/statut.html: Rozdział 2 "Cele Stowarzyszenia", par. 2, pkt 2: "reprezentowanie interesów lekarzy pracujących w dziedzinie urologii...."; par. 4, pkt 7: "Stowarzyszenie realizuje swoje cele przez: ... współdziałanie z władzami publicznymi [...] w organizacji opieki urologicznej w Polsce").

Po drugie, trudno przyglądać się bezczynnie bezwładowi panującemu na rynku medycznym, zwłaszcza w sytuacji, w której widzimy niemalejące trudności w działaniu publicznych zakładów urologicznej opieki zdrowotnej oraz postępującą ich pauperyzację. Jeśli nastąpią rzeczywiste, korzystne zmiany w systemie ochrony zdrowia, którego część stanowi opieka urologiczna, urologia - specjalizacja tak dobrze zdefiniowana, mająca ogromny potencjał intelektualny będący dorobkiem urologów i PTU (m.in. dzięki wieloletniej współpracy z European Board of Urology), w której pracuje bardzo wielu doskonałych specjalistów i umotywowanych adeptów.
Po trzecie, z powodu troski, zarówno o status naszych miejsc pracy w "państwowej służbie zdrowia", a także o złą sytuację finansową urologów i pielęgniarek urologicznych.

Wreszcie, i to chyba najważniejsze, aby poszukiwać korzystnych rozwiązań systemowych, które mogłyby zmienić na korzyść istniejącą rzeczywistość oraz by zacząć tworzyć klimat dla społecznego przyzwolenia i poparcia dla zmian niezbędnych.

Trzeba przy tym podkreślić z całą mocą, że "prywatyzacja", termin używany przez nas potocznie, nie ma nic wspólnego z "uwłaszczeniem się na nie swoim". Jest jedynie wyrazem deklarowanej przez wielu, a przez niektórych - tych najdzielniejszych i najbardziej odważnych - urzeczywistnionej woli wzięcia na siebie odpowiedzialności za działalność w ramach istniejącego, choć wymagającego modyfikacji systemu ochrony zdrowia.

Jestem przekonany, że niepodjęcie działań, które rozpoczęliśmy na ubiegłorocznym, 36. Kongresie PTU w Poznaniu i które staramy się kontynuować poprzez choćby zorganizowanie "warsztatów", byłoby co najmniej sygnałem dla naszego środowiska, że PTU nie jest zainteresowane poprawą stanu urologii oraz pozycji urologów i tym samym byłoby "grzechem zaniechania". Dążymy zatem do zwrócenia "władzy" uwagi na rysujące się naszym zdaniem możliwości. Zależy nam na ich zdefiniowaniu i wykorzystaniu, jeśli uzyskają akceptację środowiska urologicznego oraz administracji centralnej, przy szlachetnym zapewnieniu jej, że nie dążymy do zmian doraźnych i że u podstaw naszej misji leży autentyczna troska o całość urologii - chorych, ludzi ich ratujących i instytucji, a nie o partykularny interes lekarzy urologów, a zwłaszcza, że nie jest naszym dążeniem awanturnicze stawianie spraw, bez dostrzegania ich kontekstu.

Metodą prowadzącą do urzeczywistnienia tych zmian może być tylko dyskurs z administracją i przekonywanie jej o dostrzeganych przez nas pożytkach, które wynikną z wprowadzenia zmian i rozluźnienia gorsetu, w którym przychodzi nam funkcjonować dzisiaj. Jestem przy tym przeciwny sięganiu po metody bliskie zawodowym korporacjom związkowym - może są one dobrą metodą wymuszenia spolegliwości władzy w odniesieniu do żądań grup zawodowych pracujących w przemyśle, transporcie, górnictwie, handlu itd., jednak z pewnością - moim zdaniem - nie w przypadku ochrony zdrowia. Ochrona zdrowia jest bowiem "tematem" o szczególnej - skądinąd ze wszech miar uzasadnionej i zrozumiałej - "wrażliwości społecznej". Nie trzeba zatem podejmować działań, które doprowadzą do konfliktu między społeczeństwem (czytaj: pacjentami) i pracownikami ochrony zdrowia. Co z tego, że dążenia tych ostatnich są uzasadnione i właściwie adresowane w obecnym systemie własności w ochronie zdrowia? Artykułowanie celów i istoty tych dążeń musi się odbywać jednak bez naruszenia podstawowego dobra chorych - tym jest ich prawo do uzyskania podstawowych świadczeń zapewniających rozpoznanie i leczenie chorób.

Jak jest teraz?

Nie byłbym "w porządku", gdybym nie zauważył i nie podkreślił dotychczasowych dokonań stymulowanych przez Profesora Zbigniewa Religę na poziomie Ministerstwa Zdrowia. Jest oczywiste, że w sferze wynagrodzeń lekarzy, w tym urologów, dokonały się w ostatnim czasie korzystne zmiany, choć - jeśli uwzględnić skandalicznie niski poziom wynagrodzeń utrzymywany od "zawsze" oraz uzasadnione i skądinąd w pełni zrozumiałe oczekiwania lekarzy i pielęgniarek - nie może dziwić, że przy obecnym stanie finansowania publicznej ochrony zdrowia nie sposób zapewnić realny i satysfakcjonujący wszystkich wzrost wynagrodzeń "od jednego ruchu ręki". Poprawa w tym zakresie wymaga czasu, niestety wiele czasu. A cierpliwości zaczyna brakować. Trzeba przy tym podkreślić, że właśnie ten Minister Zdrowia dokonał takich zmian i nadal je dokonuje, których skuteczność przewyższa wszystko, co w tej kwestii dokonano przed "erą Religi".

"Warsztaty prywatyzacyjne" - o co chodzi?

Założenia, które leżą u podstaw koncepcji dyskutowanych w czasie "warsztatów", są następujące:

  • obecny stan publicznego poradnictwa urologicznego i publicznych oddziałów urologii jest zły;
  • dotychczasowe doświadczenie uczy, że w publiczną ochronę zdrowia można wpompować "każde pieniądze" bez żadnej gwarancji uzyskania poprawy;
  • istnieje szereg autentycznych przykładów, w tym także w dziedzinie urologii, świadczących, że efektywność działania zakładów "niepublicznych" przewyższa efektywność zakładów "publicznych" (nawiasem mówiąc: Kto wymyślił określenia "niepubliczny" i "publiczny", skoro budzą skojarzenia z gruntu niewiążące się z ochroną zdrowia? Dlaczego rzeczy nie nazywać po imieniu: "prywatny" versus "państwowy", "wojewódzki", "miejski", "powiatowy", "gminny" lub ostatecznie "społeczny"
  • choć określenie "szkoły społeczne" odnosi się do szkół prywatnych).

Zastanówmy się zatem, jak przekonać polityków i decydentów, że rozluźnienie gorsetu krępującego aktywność własną lekarzy i chroniącego ekonomicznie nieefektywny system ochrony zdrowia, zapewnianej (w rzeczywistości raczej niezapewnianej lub zapewnianej w sposób daleki od oczekiwań społeczeństwa oraz aspiracji lekarzy i pielęgniarek) przez zakłady "państwowe" = "społeczne" może przynieść jedynie korzyść. Wszak pod warunkiem zdefiniowania właściwych kryteriów, które musiałyby być spełnione przez zakłady "prywatne", jednak kryteriów "przyjaznych" dla sektora nieuspołecznionego, niemniej zapewniaj ących pojmowane z rozsądkiem warunki lokalowe i stopień wyposażenia gabinetów, w których świadczenia mają być realizowane i - co najważniejsze - przygotowanie zawodowe tych, którzy mają w tych gabinetach badać i leczyć chorych.

Jakie kryteria?

Wydaje się, że określenie niezbędnych kryteriów dla poradnictwa urologicznego jest proste oraz że sprostanie tym kryteriom przez lekarzy, którzy są zainteresowani pracy "na swoim", nie powinno stanowić trudności. Nieco bardziej złożone jest określenie odpowiednich warunków dla szpitalnych oddziałów urologii. Jakkolwiek, te warunki i kryteria, które zostały opracowane przed kilku laty przy współudziale przedstawicieli Kolegium Ordynatorów PTU i przyjęte początkowo przez Kasy Chorych, a następnie przez NFZ, w pełni zadowalają obie strony ("płatnika" i "świadczeniodawców"). Istotne przy tym jest, aby warunki i kryteria nie mały charakteru "wycinającego" podmioty, które będą funkcjonowały na rynku prywatnym.

Urologia prywatna a NFZ

Jak zakładać prywatne podmioty działające na polu urologii, przedstawiono w czasie "warsztatów". Ponadto, wszyscy ich uczestnicy otrzymali od organizatorów obszerne materiały zawierające wszelkie ustalenia prawne odnoszące się do tworzenia prywatnych instytucji medycznych.

Pozostaje jeszcze kwestia zawierania kontraktów z NFZ, podnoszona przez większość lekarzy pracujących lub chcących pracować samodzielnie w sektorze prywatnym. Dr Jacek Grabowski, wiceprezez NFZ ds. medycznych, dowodził w starannie przygotowanym wystąpieniu, że nie ma nierówności podmiotów pod tym względem, czyli, że zawarcie kontraktu przez podmiot prywatny jest obwarowane takimi samymi warunkami, jak kontraktacja z podmiotami "państwowymi". Wielu urologów pracujących w sektorze prywatnym podkreśla jednak, iż w rzeczywistości trudno jest podzielić pogląd, że oba sektory są traktowane jednakowo przez NFZ. Polemika jest trudna - NFZ powołuje się na dane przezeń gromadzone, przedstawiciele sektora prywatnego dysponują jedynie własnymi doświadczeniami. Ponadto, można przypuszczać, że obraz, który z przekonaniem przedstawia przedstawiciel centrali NFZ, odbiega od obrazu rzeczywistego, kreowanego w końcu przez administrację niższych szczebli NFZ.

Dyskusja jest również trudna z powodu braku reprezentacji pracujących prywatnie. Sądzę, że reprezentację tego rodzaju pomógłby Polskiemu Towarzystwu Urologicznemu stworzyć Ogólnopolski Związek Pracodawców Prywatnej Służby Zdrowia (OZPPSZ - www.medycynaprywatna.pl). Być może więcej na ten temat mógłby powiedzieć Dr Adam Kozierkiewicz, dyrektor OZPPSZ, należący do grona najwybitniejszych znawców zarządzania w ochronie zdrowia. Dr A. Kozierkiewicz przyjął - ku naszej ogromnej satysfakcji - zaproszenie na "warsztaty" i w nich uczestniczył. Niestety, z powodu braku czasu (dyskusja objęta programem "warsztatów" znacznie się opóźniła) nie mógł podzielić się z nami własnymi opiniami i spostrzeżeniami. Uprzejmie przepraszam za to Pana Dr. A. Kozierkiewicza, jednak mam nadzieję, że w Jego wspaniałomyślności pominie despekt, który wyrządziłem Mu niezamierzenie i nie pozbawi nas nadziei na utrzymanie z Nim kontaktu.

Ocena obecnej "wyceny punktowej" procedur urologicznych

Kolejnym zagadnieniem wymagającym rzetelnej dyskusji jest wycena punktowa wartości poszczególnych procedur w urologii. Według powszechnej opinii panującej w środowisku urologicznym, podzielanej zresztą przez ZG PTU i piszącego te słowa, liczby punktów przypisanych ogromnej większości procedur urologicznych są zaniżone. Jak do tego mogło dojść, skoro w procesie sporządzania projektu wycen przez Kasy Chorych uczestniczyli również przedstawiciele Kolegium Ordynatorów PTU oraz konsultant krajowy w dziedzinie urologii? Sporządzając projekt wycen punktowych, przyjęliśmy założenie zasadnicze, że koszt świadczeń anestezjologicznych nie będzie uwzględniony w wycenie procedur urologicznych, a zatem, że liczby punktów odnoszących się do procedur będą odzwierciedlały jedynie "koszty urologiczne". Projekt został zaakceptowany z grubsza przez Kasy Chorych, jednak ostatecznie okazało się, że Kasy nie dotrzyma ły słowa i włączyły koszty anestezjologii w koszty poszczególnych procedur.

Nawiasem mówiąc, wszelkie wyceny, zarówno dokonywane przez nas, jak i sugerowane przez Kasy Chorych, oparte były jedynie na domniemaniach i miały charakter intuicyjny. Dopiero po pierwszym roku funkcjonowania systemu mogliśmy się przekonać, że posunięcie Kas Chorych ujawniło, iż nasze wyceny były rzetelne, natomiast wyceny przyjęte oficjalnie okazały się zaniżone o kilkanaście, a w niektórych przypadkach nawet do 30% (czyli o wartość "pochłanianą" m.in. przez anestezjologię).

Nowy katalog dziedzinowy

Jeśli mówimy o wycenach punktowych, zwłaszcza w okresie przygotowywania nowego katalogu dziedzinowego dla urologii, musimy się nad nimi głęboko zastanowić. (Mam osobistą satysfakcję z powodu przyjęcia wreszcie decyzji o konieczności opracowania katalogów swoistych dla poszczególnych dziedzin medycyny klinicznej, poniewa ż rozwiązanie to proponowałem od początku istnienia Katalogu Procedur Medycznych - jak widać przez długi czas bez skutku; na wielu szczeblach wyrażano zrozumienie dla tej koncepcji, dostrzegając jej niezaprzeczalne zalety, jednak nic oprócz tego).

Trzeba podkreślić, że nowy katalog dziedzinowy dla urologii, opracowany zgodnie z zamierzeniami Ministra Zbigniewa Religi, jest gotowy. Projekt katalogu przygotowany przez zespół doświadczonych urologów, powołany przez Ministra, "powiesiliśmy" na stronie internetowej PTU (www.pturol.org.pl/415.html), aby poddać go możliwie jak najszerszej konsultacji w środowisku urologów. Zapowiedzi o swobodnym dostępie do katalogu oraz o możliwości komentowania poszczególnych jego pozycji ukazały się między innymi w "Przeglądzie Urologicznym". Byłem pewien, że ze sposobności wyrażenia opinii na temat katalogu i zaproponowania zmian lub modyfikacji skorzysta wiele Koleżanek i wielu Kolegów. Liczba "wejść" na stronę katalogu wynosi do tej pory 793, zaś liczba komentarzy 26, w tym co najmniej 5 moich.

Sam nie wiem, jak traktować tak małe zainteresowanie katalogiem. Czy można przyjąć, że katalog jest znakomity i nie wymaga zmian? Wydaje mi to nieprawdopodobne. Jednak znacznie bardziej prawdopodobne jest, że tzw. środowisko nie ma chęci uczestniczenia w tworzeniu nowej jakości. Jeśli tak, to trudno nam będzie później wysłuchiwać ze zrozumieniem krytyk i sugestii wprowadzania poprawek. Niemniej, katalog będzie modyfikowany w razie potrzeby. Obecną jego postać traktujemy wszyscy, tak jak i Minister Zdrowia, jako wersję "poligonową". Jakkolwiek, chcę podkreślić z całą mocą, że nie wolno nam przepuścić okazji wpłynięcia na katalog, będący jednym z najważniejszych narzędzi wyceny świadczeń urologicznych.

Wycena punktowa procedur w nowym katalogu

Katalog w jego obecnej formie nie zawiera wycen poszczególnych procedur. Żaden przedstawiciel administracji centralnej do tej pory się do nich nie odniósł, ani nie określił kryteriów ich określania. Nadal nie mamy przecież "twardych" danych, na których można by oprzeć rzetelne wycenianie. Niemniej, czując niedające się pominąć potrzeby, PTU jeszcze w roku ubiegłym zleciło niezależnej firmie konsultingowej dokonanie rzeczywistych wycen 10 procedur urologicznych wykonywanych najczęściej w standardowym oddziale urologii. W roku bieżącym ta sama firma dokonała wyceny procedur w innym oddziale urologii, abyśmy uzyskali możliwość zobiektywizowania danych. Szczegółowe opracowanie, oparte na wynikach pracy wspomnianej firmy konsultingowej, jest przedmiotem innego artykułu, niemniej można stwierdzić najogólniej, że niedoszacowanie kwot wypłacanych za poszczególne procedury urologiczne wynosi od 20% do ponad 30% (!!!). Te dane trzeba uwzględnić, sporządzając wyceny procedur zawartych w nowym katalogu.

Założenia ogólne, prezentowane przeze mnie od dawna, dotyczące formułowania wartości punktowej (kosztów) poszczególnych procedur urologicznych są następujące:

  1. Wartość punktowa procedury urologicznej powinna odzwierciedlać jedynie jej koszt ponoszony przez oddział/poradnię urologii.
  2. Istnieje konieczność wprowadzenia zasady sumowania kosztów procedur wykonywanych w ramach jednego aktu chirurgicznego (znieczulenia), nawet jeśli wykonywane są z "tego samego dostępu".
  3. Wartość punktowa procedury urologicznej musi obejmować koszt zużycia sprzętu (amortyzacja), tylko bowiem w taki sposób jesteśmy w stanie sprzęt odnawiać i zachować "płynność operacyjną" naszych oddziałów/poradni.
  4. Wartość punktowa procedury urologicznej nie może obejmować następujących składowych:
    • koszt znieczulenia,
    • koszt użytych implantów (np. taśmy - slings, protezy - np. urolume, zwieracz hydrauliczny),
    • koszt badania patomorfologicznego,
    • koszt badań obrazowych (do rozważenia).

Dlaczego tak uważam? Odpowiem po kolei:
Punkt pierwszy nie wymaga komentarza, staje się oczywisty po wyjaśnieniu punktów następnych.
Punkt drugi - dlaczego NFZ płaci tylko za jedną spośród dwóch lub więcej procedur wykonanych w czasie jednego aktu chirurgicznego? Czy wychodzi z założenia, że wykonanie np. cholecystektomii, oczywiście jeśli są do niej wskazania, u chorego operowanego z powodu np. guza prawej nerki powinno być jedynie kwestią zachowania przez urologa zasad etyki lekarskiej i - jako takie - nie wymaga zapłacenia? (Jeśli oddam but do szewca, aby zmienił w nim flek i jeśli szewc flek wymieni oraz przybije do tego buta nową blaszkę w miejscu brakującej, to nic za blaszkę i jej przybicie nie płacę? - niby urolog to nie szewc, jednak praca jest pracą).

Oczywiste jest, że koszty materiałów w każdej działalności usługowej stanowią charakterystyczną pozycję. Ku czemu dąży NFZ, ujmując koszt materiału (chodzi o rzeczy istotne, wymienione wyżej, a nie o szwy i gazę) w ramach wyceny procedury? Najpewniej idzie o to, aby stworzyć mechanizm ograniczający wydatki na implanty. Jak jednak postąpić, jeśli chory będzie życzył sobie, aby zastosować u niego implant droższy lub co urolog ma uczynić, jeśli dział zaopatrzenia szpitala (z reguły kieruje nim dyrektor jednostki) zakupi w ramach przetargu partię tanich implantów o wątpliwej jakości? NFZ powinien - moim zdaniem - określić kwotę, którą jest w stanie zrefundować (jednak nie "księżycową", lecz odpowiadającą cenom obowiązującym na rynku; dopłata do implantu droższego pozostanie po stronie chorego. Takie rozwiązanie, czyste i proste, wpisuje się jednoznacznie w sformułowaną przez Prof. Zbigniewa Religę koncepcję dopłacania przez chorych za świadczenia medyczne.

Przy obecnie obowiązujących zasadach płacenia przez NFZ, zrozumia łe jest, że znakomita większość urologów stara się wykonywać zabiegi diagnostyczne i lecznicze możliwie jak najtaniej, wszak bez naruszenia zasad etyki, z zachowaniem "przyzwoitości" w stosunku do chorego. Natomiast anestezjolodzy, patolodzy i specjaliści diagnostyki obrazowej - z całym szacunkiem dla nich wszystkich - nie są w żaden sposób motywowani do wykonywania świadczeń z przestrzeganiem rachunku ekonomicznego, bo przecież koszt znieczulenia lub badania H-P, bądź urografii i tak wchodzi w koszt całej procedury. Takie postawienie sprawy graniczy z zachowaniem niemoralnym płatnika, sprzyja bowiem - skądinąd wysoce nagannemu - odstępowania przez urologów od wykonania niezbędnych badań (wiadomo mi np., że w niektórych ośrodkach urologii nie wykonuje się urografii przed ESWL lub URSL, nie mówię już o PCNL i o zabiegach bardziej inwazyjnych).
Oczywiście, taka sytuacja jest następstwem braku "standardów" "pobłogosławionych" (zaakceptowanych) przez płatnika. Czy jednak płatnik uczynił cokolwiek w kierunku sformułowania takich "standardów"? Nic. Podejrzewam, że dlatego, iż w sytuacji, w której nie można odwołać się do standardu, rzecz pozostaje niejasna i nie można określić rzeczywistego kosztu całego leczenia (przecież wyceny punktowe procedur odbierane są jako "wyceny punktowe procedur", a nie jako wyceny punktowe przygotowania chorego do zabiegu i leczenia po nim).

Aby ograniczyć koszty w oddziale, który prowadzę, konsekwentnie przestrzegamy zasady, by chory do operacji był do niej przygotowany w pełni w trybie ambulatoryjnym i został przyjęty do oddziału wieczorem w dniu poprzedzającym operację. Wiemy, jak długie są kolejki do wykonania badań obrazowych niezbędnych przed np. nefrektomią radykalną. Chory, chcąc uniknąć opóźnienia operacji, decyduje nierzadko o wykonaniu badań w sektorze prywatnym (zatem już teraz chorzy "współpłacą"), jednak wielu chorych nie może sprostać takiemu wysiłkowi finansowemu i czeka na wykonanie badania w zakładzie "państwowym" lub przyjmuje się ich na kilka godzin do oddziału, aby badanie wykonać w ramach krótkiej hospitalizacji poprzedzającej hospitalizację zasadniczą. Postępowanie diagnostyczne w ich przypadku jest finansowane przez NFZ, tylko - przypuszczam - koszty globalne takiego postępowania są niepotrzebnie zbyt duże. Nie należy przy tym pominąć ceny, którą chory płaci własnym zdrowiem wskutek upływu czasu do rozpoczęcia leczenia oraz ceny, którą - powiem górnolotnie - ponosi społeczeństwo wskutek przed łużenia niezdolności chorego do pracy.

Wracając do "standardów", chcę podkreślić, że w urologii bardzo łatwo jest je sformułować. W końcu dysponujemy "zaleceniami" (guidelines), które same w sobie standardy zawierają.

To chyba tyle (na razie) o nowym katalogu, wycenach i "standardach". Jakkolwiek, pozostaje mieć nadzieję, że opinie wyrażane na ten temat przez "środowisko", zostaną co najmniej wysłuchane przez administrację i, jeśli jej zdaniem nie zasługują na uwzględnienie, spotkają się z kontrargumentacją. Najgorsze - w końcu dla chorych - jest w tym wszystkim milczenie i niebranie pod uwagę zdania alterae partis.

"Współpłacenie"

Na zakończenie chcę odnieść się do kwestii "współpłacenia" przez chorych za świadczenia medyczne. Ograniczę się jedynie do świadczeń szpitalnych, związanych z hospitalizacją. Otóż, wydaje mi się, że dyskusja o dopłacaniu za tzw. ponadstandard warunków pobytu chorego w szpitalu jest dyskusją iście akademicką, ponieważ dotychczas nikt nie określił "standardu".

W oddziale, który prowadzę, jest kilka pokojów jednoosobowych z łazienką. Czy to jest "ponadstandard"? Chyba w obecnych warunkach tak. Jednak, jeśli w sytuacji pełnego "obłożenia" oddziału musimy przyjąć chorego w trybie pilnym lub jakimkolwiek innym - chorego, który nie jest zainteresowany przebywaniem w pokoju z łazienką, telefonem i telewizorem chociażby ze względów finansowych - mamy go odesłać do innego szpitala lub położyć na korytarzu (w oddziale, który przywołuję, nie ma "instytucji" dostawek korytarzowych). Niemniej, w warunkach zwykłych można przedstawić choremu możliwość skorzystania z pokoju "extra" i zaproponować dopłatę.

Zasadnicze znaczenie ma zaproponowane swego czasu przez MZ dopłacenie za przyspieszenie operacji. Propozycja, którą przywołuję, przedstawiała się mniej więcej następująco. Chory zajmujący na liście zapisanych do przyjęcia (sporządzonej z uwzględnieniem możliwości wykorzystania bloku operacyjnego) zajmuje pozycję odległą. Ponieważ chce być operowany wcześniej, wobec tego wpłaca "określoną" sumę do kasy szpitala i dzięki temu jest operowany wcześniej. Wobec tego ci, którzy wyprzedzali go na liście, będą operowani po nim, czyli z pewnym opóźnieniem. To przecież czyste korumpowanie szpitala (przez chorego), prowadzące do upośledzenia sytuacji tych, którzy zapisani zostali wcześniej.

Moja propozycja jest z gruntu odmienna. Otóż, rozumiem, że niektórzy chorzy chcą być operowani wcześniej, bo odpowiada to ich planom życiowym lub obawiają się - i nierzadko słusznie - że operowanie ich w terminie, który przypadnie im zgodnie z okresem, w którym zostali wpisani do kolejki oczekujących, wiązać się będzie ze szkodą. W takiej sytuacji chory decyduje się dobrowolnie na poniesienie kosztów dodatkowych. Na co przeznaczonych? Na opłacenie całego zespołu operacyjnego (operator i asysta, anestezjolog i anestetyczka, dwie istrumentariuszki - "czysta" i "krążąca", salowa bloku operacyjnego, pielęgniarka oddziału, która "odbierze" chorego z bloku), aby ten zoperował go w sesji popołudniowej, poza "rutynowym" planem operacyjnym, jednak w ramach finansowania przez NFZ kontraktu przeznaczonego dla oddziału urologii. Dzięki temu nie zostaną naruszone prawa (kolejka) innych chorych. Wręcz przeciwnie - kolejka przedpołudniowa zostanie skrócona, potencjał oddziału zostanie wykorzystany pełniej.

Oczywiście, nie chodzi o wpłacenie honorariów członkom zespołu operującemu "do kieszeni". Członkowie zespołu, pracujący na stałe w oddziale, mogą utworzyć podmiot gospodarczy (vide materiały z "warsztatów") lub zostać "wynajęci" przez "podmiot" związany ze szpitalem odpowiednią umową.

Dyrektor szpitala, w którym pracuję, usłyszawszy tę koncepcję, spytał mnie - skądinąd słusznie - "A co szpital będzie z tego miał?" Odpowiedź jest prosta: wartość punktowa każdej procedury zawiera pewną frakcję, przeznaczoną na wynagrodzenie personelu pracującego w oddziale, administracji szpitala i na pokrycie wszelkich innych kosztów, tzw. pośrednich - w różnych szpitalach są one odmienne. Otóż właśnie te składowe stanowić będą "czysty" zysk szpitala!

Kilka osób, dobrze zorientowanych w obowiązującym prawie, którym przedstawiłem ten koncept, podeszło doń co najmniej ostrożnie, podkreślaj ąc, że nie można łączyć sektora prywatnego z "publicznym". Pytam, dlaczego nie można, jeśli połączenie takie (to konkretnie) ma czysty wymiar "antykorupcyjny"? Przecież dzięki niemu chory nie "kombinuje", co uczynić, aby uniknąć wyczekiwania w kolejce, dodatkową - ściśle określoną i jawną sumę wpłaca dobrowolnie, honoraria są wypłacane oficjalnie i opodatkowane, potencjał oddziału jest wykorzystany lepiej, osoby, które dodatkowo zarobią za dodatkową, podejmowaną dobrowolnie pracę nie muszą "biegać po mieście" w poszukiwaniu dodatkowego zatrudnienia - wszystko jest klarowne i jawne!
Oczywiście można ten koncept krytykować i uznać za niedostosowany do obowiązującego (?) prawa. Czy jednak my istniejemy dla prawa, czy prawo należy kształtować tak, aby było przyjazne chorym i pracownikom ochrony zdrowia.

Prawo nie jest bytem samym w sobie! Ma stać na straży dobra społeczeństwa - w tym chorych i pracowników ochrony zdrowia. Zatem, niech stoi!