Przegląd Urologiczny 2005/6 (34) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2005/6 (34) > Poszukiwałam mistrza

Poszukiwałam mistrza

Doktor nauk medycznych Anna Kołodziej jest wrocławianką w pierwszym pokoleniu - z urodzenia. We Wrocławiu ukończyła studia medyczne. I tutaj podjęła pracę, wybierając dość nietypową dla kobiety specjalizację - urologię.

Fotografia 1
 

- Ten wybór był w pewnej mierze dziełem przypadku, ale przypadkowi należy zwykle pomagać - wspomina swoją decyzję Anna Kołodziej, obecnie adiunkt w Katedrze i Klinice Urologii i Onkologii Urologicznej Akademii Medycznej im. Piastów śląskich we Wrocławiu. - Przez przypadek trafiłam na pierwszą studencką praktykę właśnie tutaj, na urologię w Szpitalu im. Babińskiego. Potem wplątała się w to historia (ta pisana przez duże H): podczas strajków w czasach Solidarności, a potem w okresie stanu wojennego, gdy byliśmy zawieszeni w prawach studentów, wraz z grupą kolegów z NZS, który właśnie założyliśmy w odpowiedzi na apel Władysława Frasyniuka, zgłosiliśmy się do pomocy w zakładach pracy. Naturalną koleją rzeczy było, że studenci medycyny zgłaszali się do szpitali, ja wybrałam oddział urologii. Byłam więc w pewien sposób związana z tą placówką, później często jako studentka zgłaszałam się na wakacjach na praktyki studenckie, mogłam uczestniczyć w zabiegach operacyjnych. To była ta część, którą zawdzięczam przypadkowi. A w jaki sposób mu dopomogłam? Na studiach dosyć szybko zorientowałam się, że aby dobrze uprawiać medycynę, należy znaleźć mistrza. Ta zasada obowiązuje od wieków. Takim autorytetem, nie tylko zresztą medycznym, był już wtedy Pan Profesor Jerzy Lorenz. To on (wówczas jeszcze docent) zaczął wprowadzać nowoczesne metody endoskopowe, np. na początku lat 80. PCNLm - przezskórne usuwanie kamieni nerkowych czy endopielotomię, co było przełomem w polskiej urologii. Opracowywał także nowoczesne techniki operacyjne - między innymi wytwarzanie zastępczych ortotopowych zbiorników jelitowych (tzw. pęcherzy jelitowych), prostatektomię radykaln ą. Wobec tego zaczął skupiać wokół siebie zespół znakomitych lekarzy. Ciągnęli tutaj wybitni koledzy. To gwarantowało ciekawą i satysfakcjonującą pracę.

Pod koniec studiów Anna Kołodziej przychodziła do kliniki na studenckie wolontariaty, pracowała w kole naukowym, a po dyplomie zgłosiła się do prof. Lorenza. Nie spotkało ją jednak entuzjastyczne przyjęcie. Profesor powiedział, że już jedną kobietę w zespole ma i to mu wystarczy. Ale adeptka medycyny była uparta, a dzięki licznym praktykom dość znana na oddziale, więc profesor w końcu się zgodził. Postawił tylko warunek, że pierwszy stopień specjalizacji zrobi z ginekologii. Zapewne uważał, że skoro już ma przyjąć kobietę, to niech przynajmniej zna się na kobiecych chorobach. Po zrobieniu jedynki z ginekologii ostatecznie została przyjęta do zespołu.

- Dziś wiem, że początkowo trochę naiwnie wyobrażałam sobie przyszłość kobiety urologa - mówi dr Kołodziej. - Marzyłam o zajmowaniu się nowoczesną techniką endoskopową, małoinwazyjną chirurgią, krótkotrwałymi zabiegami wymagającymi kobiecej precyzji. Życie skorygowało moje wyobrażenia o pracy. Zajmujemy się bowiem ciężką chirurgią onkologiczną z pełnym zakresem operacji urologicznych, bo taki profil obecnie ma nasz oddział. Dużą nadzieję pokładam jednak w tym, że szybko rozwijamy się obecnie w dziedzinie laparoskopii urologicznej, starając się, by standardem operacji onkologicznej była ta małoinwazyjna chirurgia. Należy wspomnieć, że sami też prowadzimy chemioterapię u pacjentów po operacjach.

Nowotworami układu moczowego zajmują się przede wszystkim urolodzy, a nie onkolodzy. Zdaniem dr Kołodziej urologia wymaga tak wielu lat specjalizacji, choćby na opanowanie diagnostycznych i operacyjnych technik endoskopowych i tak skomplikowanych technik operacyjnych, że onkolodzy nie są w stanie opanować tego działu podczas szkolenia ogólnoonkologicznego. Ten model leczenia jest korzystny dla pacjenta i stosowany także w znanych ośrodkach na świecie, w których choroby nowotworowe układu moczowego są zwykle prowadzone przez urologów. Dr Anna miała okazję przekonać się o tym między innymi w trakcie 3-miesięcznego stażu w klinice urologicznej na uniwersytecie na Florydzie i Karolinska Hospital w Sztokholmie. Z tym, że tam z oddziałami urologii codziennie współpracowały oddziały chemio- i radioterapii, a we wrocławskiej placówce lekarze sami zajmują się dalszą terapią pacjentów, kontakty z oddziałami radioterapii i chemioterapii są okazjonalne. W klinice leczy się także pacjentów z wszystkimi innymi schorzeniami urologicznymi.

Już w trakcie pracy w klinice dr Kołodziej zrobiła drugi stopień z urologii i - prawie w tym samym czasie - doktorat, którego temat brzmiał: "Cytofluorymetryczna analiza DNA w rakach pęcherza moczowego". Tę pracę mogła wykonać między innymi dzięki wykorzystaniu aparatury do wykrywania zmian genetycznych w komórkach, należącej do Zakładu Immunologii Nowotworów Instytutu Immunologii PAN. Aby poznać technikę stosowaną w tych badaniach, była na stypendium w Sztokholmie, fundowanym przez stronę szwedzką, bo rodzimego nie otrzymała. Zaletą techniki stosowanej w tym badaniu jest szybkość uzyskania wyniku, obiektywność i nieduże koszty. Wzorując się na standardach amerykańskich, wrocławska placówka wprowadziła je do diagnostyki rutynowej w miejsce badań cytologicznych, których wtedy w klinice nie robiono. Wynik decydował o rodzaju zastosowanego dalszego leczenia pacjenta.

Obecnie dr Kołodziej przygotowuje pracę habilitacyjną. Tematem jest immunoterapia raka pęcherza moczowego. Tym problemem zajmuje się w swojej praktyce lekarskiej od dziesięciu lat. W innym wrocławskim szpitalu, na oddziale chorób płuc stosuje szczepionkę BCG, podając ją dopęcherzowo. Jest to standard w leczeniu powierzchownych nowotworów pęcherza wysokiego ryzyka nawrotu i progresji. Dokonuje też oceny skuteczności tej metody. W badaniach również współpracuje z Instytutem Immunologii PAN, znajdującym się we Wrocławiu.

Katedra i Klinika Urologii i Onkologii Urologicznej jest placówką akademicką, ale od początku swego istnienia mieści się w Szpitalu Miejskim im. Babińskiego przy placu 1 Maja. Historia tego szpitala sięga połowy XIX wieku, a już w latach 80. tego wieku wyprowadzono stąd oddział chirurgii klinicznej, bo obiekt nie spełniał ówczesnych kryteriów higienicznych i socjalnych. Wiele wnętrz szpitalnych wygląda tak, jakby od tamtej pory nic w nich nie zmieniono. Również piętro zajmowane przez urologię ma archaiczny wygląd.

- Ostatnio hospitalizowaliśmy pacjenta, który leczył się też u nas jako dziecko w latach 50. Gdy wszedł, z rozrzewnieniem zawołał: "Ależ tu się nic nie zmieniło od mojego dzieciństwa" - mówi doktor Kołodziej. - Jednak nie mury stanowią o wartości świadczeń medycznych, a te udzielane są na najwyższym poziomie. Także zespół pracujących tutaj lekarzy i personelu średniego jest znakomity, doskonale nam się współpracuje. Dzięki temu możemy leczyć wszystkie, nawet bardzo trudne przypadki onkologiczne.

To pociąga za sobą wysokie koszty, a więc i kłopoty finansowe dla dyrekcji szpitala. Być może dlatego urologia nie jest zbyt lubiana. Szpital od lat nie inwestuje w oddział, w którym mieści się klinika. Na szczęście klinika jest w stanie sama zarobić na pewne rzeczy, np. aparatura jest kupowana ze środków otrzymanych za badania kliniczne, a wpłacanych na konto Fundacji Rozwoju Urologii Wrocławskiej.

Urologia dysponuje 40 łóżkami, 2 salami operacyjnymi i 2 salami do zabiegów endoskopowych. Zespół lekarski składa się z 7 pracowników akademickich i 8 szpitalnych. Klinika prowadzi specjalizację z urologii. Pan prof. Lorenz przeszedł niedawno na emeryturę, kierownikiem kliniki został prof. Romuald Zdrojowy. Klinika ma szansę przenieść się do własnych pomieszczeń. Co prawda nowy szpital akademicki przy ulicy Borowskiej buduje się - zaledwie - 30 lat, ale jest "już" na ukończeniu. Obecnie pracują już w jego murach akademickie poradnie specjalistyczne, dobiega końca wyposażanie sal operacyjnych i sterylizatorni.

We Wrocławiu chorzy z nowotworami oczekują na zabiegi w klinice pół roku. Tak długie kolejki są spowodowane niskimi limitami na świadczenia otrzymywanymi z NFZ. Oprócz tego pacjenci trafiają z nowotworami w stadium bardziej zaawansowanym niż przed reformą. Zdaniem dr Kołodziej, ze statystyk wynika, że kiedyś pacjenci zgłaszali się do urologów we wcześniejszych stadiach nowotworów, szybciej byli operowani. Każdy przypadek trafiał do poradni urologicznej. Teraz dostęp do urologa jest trudniejszy, trzeba mieć skierowanie. Droga się wydłużyła. Lekarze rodzinni nie są nastawieni na wczesne wykrywanie nowotworów, ich szkolenie z zakresu urologii jest niewystarczaj niewystarczające, a poziom edukacji społeczeństwa dotyczący profilaktyki i świadomości onkologicznej niski.

- Do nas pacjent trafia w stadium zaawansowanym, trudno więc się dziwić, że skuteczność leczenia w naszym kraju jest niska, a przy tym niezwykle kosztochłonna - komentuje dr Kołodziej. - Pięcioletnie przeżycie z zaawansowanym rakiem pęcherza moczowego po cystektomii osiąga zaledwie 20-30% pacjentów. W USA większość chorych zgłasza się w takim stadium zaawansowania, że pięcioletnie przeżycie osiąga w niektórych ośrodkach 75-85%. Nieco lepiej wygląda leczenie raka prostaty. Duża częstotliwość jego występowania wpłynęła na zwiększenie promocji zdrowia w tej dziedzinie, bardzo poprawiliśmy profilaktykę i efekty we wczesnym wykrywaniu oraz skutecznym leczeniu są.

Dr Kołodziej pytana, czy wybór specjalizacji urologicznej utrudnił jej życie, odpowiada: - Raczej nie. Wykonywanie każdej pracy zawodowej w dużym stopniu utrudnia spełnianie się w roli żony, matki i pani domu. Praca lekarza urologa ani mniej, ani więcej. Ale godzenie tych rzeczy jest niezbędne.

Dr Anna wychowała się w rodzinie o charakterze patriarchalnym. Wystarczy powiedzieć, że tata pochodzi ze Lwowa, a mama z Krakowa. W obu miastach rodziny miały tradycyjny charakter.

- W takim duchu byłam wychowana i do dzisiaj wydaje mi się rzeczą niemożliwą przyjęcie gości bez osobiście upieczonego ciasta - mówi. - I tak nadal postępuję. Ale podjęcie pracy zawodowej po ukończeniu studiów wydawało mi się rzeczą zupełnie naturalną. Rodzice nie byli związani z medycyną, natomiast w dalszej rodzinie było sporo lekarzy, jeden z wujów był nawet urologiem w Krakowie. W szkole nie myślałam o medycynie, chciałam pójść na architekturę, dlatego uczyłam się tylko matematyki i fizyki. Ale w klasie maturalnej spotkałam swego przyszłego męża - Tomasza, który przewrócił całkowicie mój światopogląd. Wybierał się na medycynę i mnie na nią pociągnął. Dziś także jest lekarzem, pracownikiem Akademii Medycznej.

Państwo Kołodziej mają dwóch synów: Tadeusza i Jana. Przyszli na świat późno, bo dopiero po doktoracie mamy. W ten sposób kariera zawodowa wpłynęła na losy rodziny, ale poza tym dr Kołodziej bardzo się stara, aby zaangażowanie zawodowe nie odbijało się na dzieciach. Na pewno nie było to łatwe, bo każdy kilkumiesięczny wyjazd na staż jest trudny i dla matki, i dla pozostającej w domu rodziny. Mąż, babcie i dziadkowie, choć pracujący, dużo pomagali. Obecnie starszy syn rozpoczął naukę w gimnazjum, a drugi w szkole podstawowej.

Jako dziecko dr Anna była aktywną sportsmenką, pływała wyczynowo, potem grała w hokeja na trawie, była nawet w kadrze juniorów. Teraz stara się tę sportową pasję zaszczepić dzieciom. Razem jeżdżą na nartach, a latem uprawiają windsurfing na Półwyspie Helskim.

- Próbuję, z różnym zresztą skutkiem, zainteresować dzieci historią, literaturą, muzyką klasyczną, bo w tym duchu wychowywał nas zawsze Pan Profesor. Mówił: "Doktor bez takich zainteresowań pozostaje tylko zwykłym groszorobem?"

W klinice nie było niechętnego nastawienia do pracy kobiet, mogłam spokojnie wykorzystać oba urlopy macierzyńskie bez obawy, że stracę pracę - wspomina. - A całą ciążę pracowałam, znakomicie się czując i wykonując wszystkie zabiegi. Pacjenci nawet nie zauważali mojego stanu. Dzieci karmiłam piersią do pierwszego roku życia, intensywnie w tym czasie pracując, na konferencje wyjeżdżałam z automatyczną odciągarką pokarmu. W naszym zespole jednakowo traktuje się pracowników obu płci. Nawet jeśli koledzy mają ochotę oszczędzać koleżanki (oprócz mnie są jeszcze dwie panie), to raczej nie korzystamy z takiej możliwości. Stanowimy świetny zespół i mamy dobry klimat pracy, choć warunki socjalne fatalne.

Lekarek ze specjalizacją urologa jest w Polsce mało, ale w większości krajów również. Dr Kołodziej mówi, że wprawdzie w USA istnieje już Amerykańskie Towarzystwo Kobiet Urologów, lecz także nie jest zbyt liczne. Została do tego grona przyjęta na jednym ze zjazdów i nie była w nim pierwszą Polką wykonującą ten zawód, dr Małgorzata Baka- -Ostrowska z Centrum Zdrowia Dziecka była tam już powszechnie znana.