Przegląd Urologiczny 2012/6 (76) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2012/6 (76) > Dickens, dwa wieki temu

Dickens, dwa wieki temu

Karol Dickens: Klub Pickwicka
Karol Dickens: Oliver Twist

Fotografia 1
Karol Dickens, właściwie Charles John Huffam Dickens

Ciężkie czasy − tak można powiedzieć o tym, co obecnie przeżywamy. Tak się składa, że jest to również tytuł powieści pewnego pisarza, o którym współcześnie jakby zapomniano, choć jego nazwiskiem nazwane są ulice, również w Warszawie. Niemodny, niby archaiczny, czasem nudnawy, ale przede wszystkim w XXI wieku czytelnik, szczególnie młody, ma za mało cierpliwości i nie jest w stanie skupić uwagi na akcji dłużej niż kilka minut, i niczym nieco bardziej skomplikowanym niż prosta fabułka spraw męsko-damskich w dialogu trwającym 45 sekund nie jest w stanie się zainteresować.

Rzeczywiście, Karol Dickens na współczesnego scenarzystę do polskiego serialu się zupełnie nie nadaje. Urodził się 7 lutego 1812 roku w Portsmouth, czyli na angielskiej prowincji, lecz była to prowincja jakby nieprowincjonalna. Imperium Brytyjskie żyło dzięki morzu i swym okrętom, a Portsmouth było portem, który charakter miasta silnie kształtował, wpływając też na życie i mentalność jego mieszkańców. Takie były czasy − początek szalejącego kapitalizmu, wszystko wolno, ale za wszystko też można było zawisnąć na szubienicy. W cenie był pieniądz i bogacenie się, życie człowieka było tanie, głód, bezdomność, a jakby tego było za mało, jeszcze ta straszna angielska pogoda?

Charles Dickens po krótkim, bajecznie szczęśliwym dzieciństwie znalazł się w wieku lat 10 w Londynie. Był nieprzeciętnie inteligentny, natura obdarzyła go również zmysłem obserwacji oraz umiejętnościami syntezy, analizy i wnioskowania. Rodzinie jednak nie wiodło się dobrze. Gdy ojciec poszedł do więzienia za długi, Charles utrzymywał siebie i pomagał rodzinie pracując jako zwykły nieletni robotnik w fabryce. Tak po raz pierwszy na własne oczy zobaczył więzienie oraz na własnej skórze poznał warunki pracy i życia zwykłych ludzi, biedę, głód.

Edukację skończył bardzo wcześnie. Mając lat piętnaście troszczył się właściwie sam o siebie, o szkole już nie było mowy, uczniem był zresztą słabym i niechętnym. Był piśmienny, więc przygarnięto go do posług w kancelarii adwokata. Wiele się tam nauczył. Wkrótce został reporterem sądowym gazety i znów dostał niezłą szkołę. Awansował: było to przejście do działu redakcji zajmującego się parlamentem i sprawami ogólnymi. W latach trzydziestych XIX wieku pisywał dla innej gazety − „The Morning Chronicle”, liberalnego pisma, którego profil oraz środowisko i kontakty ukształtowały jego poglądy polityczne i społeczne, a także poprawiły umiejętność pisania nie tylko prasowych polemik. Omal nie został aktorem, omal się nie ożenił. Ale rodzice panny wyśmiali go − był za mało znany, był biedny, był nikim. Mimo wszystko żył pełnią życia. Żadnych telefonów − listy. Żadnej telewizji i siedzenia w domu − kawiarnia, spotkania, redakcje, rozmowy, teatr. Żadnych aut − przemierzanie niemałych londyńskich odległości szybkim krokiem. Ilość wrażeń, ich waga, wiadomości, które należało przetrawić, posegregować, przemyśleć. Młoda głowa poradziła sobie ze wszystkim znakomicie. Czasy ciężkie, ale jakże ciekawe. Aż nagle, w lutym 1836 roku, otrzymał zaproszenie, by do rysunków znanego artysty rysownika, które komiksowo pokazywały życie współczesnych ludzi klas niekoniecznie najwyższych, dopisywał krótkie teksty − reportaże, czy może komentarze, może mini opowiadania. Pierwsze odcinki ukazały się w miesięczniku już osiem tygodni później, jako The Pickwick Papers. Londyn oszalał z zachwytu. Dickens stał się osobą numer jeden. To już nie był Charlie Dickens. To był Charles Dickens Esquire: Jaśnie Wielmożny Pan Karol Dickens.

Klub Pickwicka, jak przetłumaczono The Pickwick Papers na polski, to pisana w odcinkach na wskroś angielska satyra, farsa, komedia i specyficznie zajmująca opowiastka o zamożnym, niemłodym, otyłym angielskim gentlemanie − starym kawalerze, który w towarzystwie kilku przyjaciół odbywa podróże i staje się główną postacią przygód, które − jak byśmy dziś powiedzieli − są raczej sprokurowanymi na własne życzenie kłopotami i wpadkami. Nie sposób nie widzieć, że pomysły do Pickwicka czerpał Dickens nie tylko ze współczesnych mu angielskich tanich sztuczek teatralnych i wodewilów, ale również z Don Kichota Cervantesa. Pewnie tak. Ale nade wszystko pan Pickwick jest dobrej klasy angielskim gentlemanem, postacią wolną od zła i złości, po chrześcijańsku niewinną, i choć zbyt prostoduszną i zbyt jak na nasze „mądrości i umiejętności” naiwną, wzbudza sympatię nie tylko czytelnika, ale też Opatrzności, która z nieprzyjemnych − choć dla nas humorystycznych czy raczej dowcipnie i kpiąco przedstawionych − opresji pana Pickwicka wydobywa.

Kolejne odcinki powieści czyta się łatwo i przyjemnie, póki podchodzi się do nich z umysłem dziecka, nieświadomego prawdziwego znaczenia opowiadanej mu bajeczki. Namysł dorosłego ujawnia zamiary i treści, które w sposób nadzwyczaj inteligentny wpisał autor do zajmującej i na pozór tylko śmiesznej i lekkiej opowiastki o kilku ekscentrykach. Jest więc tam obnażenie do sedna zła współczesności. Satyra i szyderstwo z tego, co nękało ówczesne społeczeństwo. Instytucje państwa, które za najdrobniejszy przejaw lekceważenia osób sprawujących urzędy gotowe były karać jak najsurowiej, prezentuje Dickens jako ośrodki przemocy, hipokryzji, wyzysku i gwałtu. Na swojej drodze pan Pickwick spotyka ludzi dobrych i miłych, ale też wielu bestialskich drani oraz całą armię głupców. Są w książce stronice płonące patosem i zachwytem, opisy rozkoszy, radości, poczucia piękna i uspokojenia, które odczuwano − odczuwamy? − podczas świąt Bożego Narodzenia. Z Pickwickiem napotykamy i przeżywamy sytuacje, w których serce nam mięknie z powodu bezinteresownej dobroci i nadzwyczajnej mądrości czy inteligencji. Jest też coś, co samo w sobie ujmuje i przenosi pierwszą wielką książkę Dickensa do historii literatury: opisy Londynu, zwyczajów, ukazanie współczesnego autorowi języka, a wszystko w stylu własnym, niepowtarzalnym, pełnym inwencji i inspirującym.

A przecież Dickens pisał tę książkę na kolanie, w redakcjach, w drukarni, i czasem to widać. Mimo to, od pierwszych dni na rynku, Pickwick zdobył serca i zawładnął myślami czytelników tak wielu, również lekarzy. Od jego imienia i przypadłości, na którą cierpiał na kartach książki protagonista, nazwano jeden z zespołów chorobowych.

Sukces Pickwicka otworzył Dickensowi nowe możliwości. Miał już jakieś poważniejsze pieniądze i sławę. Same otworzyły się przed nim liczne drzwi, które wcześniej na głucho były zamknięte. Charles Dickens skorzystał z nowych możliwości i okazji przede wszystkim, choć nie wyłącznie, by osiągnąć jeden cel nadrzędny: wiedzieć i potrafić więcej, być jeszcze lepszym pisarzem. Był to jedyny cel możliwy do osiągnięcia. I udało się. Zyskał pewność siebie i poczucie, że nie musi bez przerwy odwoływać się do żartu i komedii, by w ten sposób zyskiwać sympatię i życzliwość czytelnika.

Oliver Twist, historia dzieciństwa i młodości biednego chłopaka przechodzącego przez życie i wydarzenia − jedno i drugie −niemożliwe do wytrzymania, pokazuje, że da się wytrzymać wszystko, jeśli tylko ma się właściwe nastawienie. Książka w sposób jawny załatwia pana dickensowe porachunki ze złem społeczeństwa, z potwornościami ustroju i porządku gospodarczego, głupiego albo haniebnie niesprawiedliwego prawa, nikczemnością ludzi i ich moralną deprawacją w stopniu zdawałoby się niespotykanym. O ile Pickwick był angielski i najsilniej przemawiał do Anglików i anglofilów, o tyle Oliver Twist swoją treścią, szczegółami i idiomami przemawiał do wyobraźni czytelników każdego kraju i każdej kultury. Dla tych w Londynie, i w Bangalore, i w Rio de Janeiro, postaciami wiarygodnymi są i cyniczny czy drański do granic wytrzymałości paser, i także beznadziejnie głupi, a przy tym bezczelny hipokryta − kościelny, i inni. Ale to postać samego Olivera jest jak gwóźdź, co od powieści czytelnikowi nie daje się oderwać i wyobraźnię skupia na chłopcu, jego rozwoju i przemianach, jego losie i jego przygodach. Opowieść o bezdomnym dzieciaku − sierocie, przybłędzie, wyrzutku − przeraża, ale książki odłożyć nie pozwala. Oliver żyje w warunkach i wśród ludzi, którzy, dokładnie opisani, wzbudzają odrazę, lecz on sam negatywnych uczuć nie wzbudza. Łagodny i spokojny, nigdy nie wpada w gniew na dłużej niż kilka minut, nie ma w nim złości ani zła, i choć mały, młodociany, ma w sobie jakiś zestaw wewnętrznych zasad moralnych, które dają mu pojęcie, jak żyć, co zrobić, a czego mu robić pod żadnym pozorem, w żadnych okolicznościach nie wolno. Zło tego świata, które go otacza, nie zostawia na duszy Olivera najmniejszego śladu, choć chłopiec jest w nim po uszy zanurzony. Mimo że przeżywa głód i chłód, jest porwany i bity, na jego ustach nie pojawia się przekleństwo ani język rynsztoka. W przedmowie do trzeciego wydania książki Dickens tłumaczy: „Chciałem pokazać chłopaka, w którym pierwiastek dobra zdolny jest przetrwać wszystkie, nawet najbardziej niekorzystne przeciwności, i w końcu odnosi tryumf”. Proszę zwrócić uwagę, za Irwingiem Howe, inteligentnym komentatorem literatury, że z tego krótkiego zdania Dickensa ze słowa „pierwiastek” wynika coś więcej niż życie jednego chłopca.

Warto zastanowić się, co to za zasady moralne i co to za siła w tym „pierwiastku” istniejąca sprawiają, że przetrwanie wszystkiego jest możliwe. Jak się zdaje, Oliver jest przegrany, lecz niepokonany, jakby miał jakąś niewidzialną ochronę przed ostatecznym, a jednak nic, żaden cudowny przypadek ani trick pisarski nie ratują go z potwornych opresji. To nie współczesne kino dla nastolatków. To powieść wiktoriańska, realistyczna i na wskroś europejska. Powieść w swej europejskości prawdziwa, i − nie waham się tego przywołać − chrześcijańska.

Akcja powieści Oliver Twist pełna jest postaci i wydarzeń, ale najważniejsze, że pełna jest znaczeń i odniesień. Powaga obrazów angielskiej rzeczywistości dorównuje wstrząsającym obrazom i sytuacjom Dostojewskiego i Szekspira. Warto jest zrozumieć, że każdy wielki pisarz jest właściwie skrybą swojego społeczeństwa, swojej kultury i niejako zapisuje zbiorową mądrość, mentalność.

Na koniec kilka uwag o samym zakończeniu powieści. Jak powiedział ktoś mądry, wyobraźnia Dickensa zaprowadziła go w Oliverze Twiście do sytuacji i okoliczności, z których umiejętności jeszcze nie były w stanie ani Dickensa, ani Olivera Twista wydobyć. Powieść kończy się pisarskim i powieściowym bałaganem − nieprzekonująco i chaotycznie. Broniąc tej arcyważnej książki podnieść należy, że większość współczesnych powieści poza bałaganem moralnym i chaosem sytuacyjnym nie ma w sobie nic więcej. Dickens nie bał się zakończyć powieści tragicznie, tylko najwyraźniej, będąc pisarzem niespełna trzydziestoletnim, nie wiedział, jak ją tragicznie zakończyć. To, co wiedział, co czuł, na kartach Olivera Twista umieścił. Jest nim przekonanie, że jedną z największych wartości ludzkiego życia jest odwaga w tego życia przeżywaniu i jednocześnie wierność − uświadomionym czy nie − wartościom. W tak ciężkich, stale pogarszających się czasach niepewności i zagrożenia choinkowy prezent w postaci książek Dickensa jest prezentem mądrym i wielce wartościowym.

Jest jeszcze coś, o czym w kontekście Klubu Pickwicka trzeba wspomnieć. Na stronach internetowych Programu Drugiego Polskiego Radia zainteresowani mogą znaleźć audiobook, w którym Krzysztof Gosztyła czyta trzydzieści odcinków przygód pana Pickwicka. Jest to interpretacja tak doskonała, tak zabawna, tak interesująca, tak inteligentna, tak idiomatycznie angielska, a jednak ani na chwilę nie przestająca korzystać z najlepszej polszczyzny i polskiej dykcji, że uznana musi być za światowe arcydzieło i mistrzostwo w interpretacji Pickwicka, Dickensa i literatury angielskiej. I jak wszystko, co rzeczywiście wartościowe i najlepsze, jest dana darmo. Jak prezent pod choinkę.

Tomasz J. Popielicki