Przegląd Urologiczny 2010/1 (59) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2010/1 (59) > Pamięci Profesora Stefana Wesołowskiego

Pamięci Profesora Stefana Wesołowskiego

"Przeszłość «per continuitatem» staje się teraźniejszością, a teraźniejszość przeszłością. To, co mamy dziś, nie zrodziło się z niczego. Uświadomić sobie musimy, w jak wielkim stopniu to, co jest naszą zwykłą codziennością wyrosło z myśli, twórczej działalności i poświęcenia naszych nauczycieli i poprzedników" [1].

26 grudnia 2009 roku, w 102. roku swojego niezwykłego życia, zmarł Profesor Stefan Wesołowski, nauczyciel i wychowawca wielu pokoleń polskich urologów. Do ostatnich dni brał czynny udział w życiu naszego środowiska, dzięki czemu Jego niezwykle charakterystyczna, bogata, barwna, wyrazista i wielowymiarowa postać znana jest nie tylko lekarzom starszego pokolenia, ale też adeptom naszej specjalności, którzy darzyli Go uznaniem i szacunkiem. Był nie tylko wielką postacią w historii polskiej urologii, lecz jednocześnie jednym z nas dzisiaj. Żył i pracował w trudnych czasach, ale Jego dokonania są świadectwem, że w każdych warunkach pasja i konsekwencja, stały rozwój zawodowy, szerokie kontakty z najlepszymi ośrodkami na świecie, lecz także właściwe rozumienie swojego miejsca j roli, etyka, poczucie swoistej misji zgodnie z najlepszymi wzorami medycyny XX wieku, stanowią podstawę zawodu lekarza i służą przede wszystkim chorym.

Stefan Jacenty Wesołowski, syn rolnika (z czego był bardzo dumny) i rymarza Stanisława Wesołowskiego (1867-1934) oraz Wandy Wesołowskiej z Napiórkowskich (1871-1960), urodził się 16 sierpnia 1908 roku w Kamienicy koło Płońska. Naukę rozpoczął w szkole elementarnej w Szczytnie. Od roku 1919 uczęszczał do Gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej w Płońsku, jednakże z powodu wysokiego czesnego w 1922 roku zmuszony był porzucić naukę w tej szkole. Od roku 1923 uczył się w Gimnazjum Państwowym im. Stanisława Konarskiego w Dubnie na Wołyniu, gdzie nauka była bezpłatna. Tam też objawiły się zainteresowania i talenty artystyczne Profesora: brał udział w kółku literackim i dramatycznym, grał w orkiestrze, śpiewał w chórze. Świadectwo dojrzałości uzyskał w czerwcu 1927 roku. Za dobre wyniki w nauce na wniosek kuratora wizytującego szkołę otrzymał stypendium starosty dubieńskiego w wysokości 600 złotych rocznie, dzięki czemu mógł podjąć studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Profesor często wspominał swoim uczniom, jak wielki dług wdzięczności ma wobec tej osoby i gdy wiele lat później leczył w klinice jego syna, był szczęśliwy, że chociaż w ten sposób w części mógł wyrazić swoją wdzięczność.

Lata studiów to poza nauką intensywne życie towarzyskie i artystyczne. Należy wspomnieć, że w trakcie studiów medycznych i po nich Profesor kilkakrotnie zdawał do szkoły aktorskiej, jednak nie został przyjęty. Ówczesny rektor tej uczelni, wielki aktor Aleksander Zelwerowicz zadecydował: "Lekarzem już jesteś, a jakim byłbyś aktorem, nie wiadomo". Miłość do teatru towarzyszyła Profesorowi przez całe życie i owocowała licznymi przyjaźniami w tym środowisku, czego wyrazem było przyznanie w 1999 roku tytułu członka honorowego Związku Artystów Scen Polskich, o czym wspominał nad trumną Profesora w nadzwyczaj ciepłym przemówieniu w imieniu ludzi teatru Ignacy Gogolewski.

W czasie studiów był działaczem Koła Medyków Stowarzyszenia Samopomocowego, m.in. kierował tam Sekcją Towarzyską i Artystyczną, organizując "Szopkę Medyczną", w której oprócz medyków występowali studenci Szkoły Dramatycznej, wśród nich Elżbieta Barszczewska, Henryk Borowski i Stefan Śródka. Zespół ten odbył kilkakrotne tournèe po Polsce. Cały dochód został przeznaczony na budowę oddanego do użytku w 1936 roku Domu Medyków im. Józefa Piłsudskiego (mieszczącego się w Warszawie przy ul. Oczki 7).

Nawiązane wówczas przyjaźnie przetrwały całe życie i były jednym z elementów olbrzymiej popularności i sympatii, jaką Profesor cieszył się w środowisku aktorskim.

Rycina 1
Rodzice prof. Stefana Wesołowskiego -Wanda Wesołowska z Napiórkowskich i Stanisław Wesołowski oraz Stefan Jacenty Wesołowski. Kamienica Mała 1908 r.
Rycina 2
Niebanalne podejście do terapii leczenia śmiechem.

Dyplom lekarza medycyny Profesor Wesołowski uzyskał 30 czerwca 1933 roku, a następnie odbył jednoroczny obowiązkowy staż w warszawskim Szpitalu Dzieciątka Jezus. Po ukończeniu w ramach służby wojskowej Szkoły Podchorążych Sanitarnych Rezerwy w Warszawie (wrzesień 1934 - marzec 1935 r.) zatrudnił się jako wolontariusz w oddziale chirurgicznym Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie. 15 marca 1936 roku rozpoczął pracę jako asystent dr. Wacława Lilpopa w oddziale urologicznym Szpitala św. Łazarza w Warszawie, przy ul. Książęcej 2.

Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem w tym okresie, którego najwyższą wartość i znaczenie Profesor Wesołowski podkreślał przez całe życie, był zawarty 8 grudnia 1937 roku ślub z Zofią Flaszyńską. Pani Zofia (1911-1993) była nie tylko ukochaną żoną Profesora, ale też partnerką i nieocenioną pomocą w pracy zawodowej, pełniąc rolę sekretarki, bibliotekarki, towarzyszki podróży naukowych, a przede wszystkim zapewniając stabilny, zorganizowany, otwarty dom, dzięki czemu mógł w pełni oddać się swojej specjalności i leczonym chorym. Państwo Wesołowscy mieli dwoje dzieci: córkę Annę (1941 - obecnie Wesołowska-Szegidewicz, aktorka i romanistka, zajmująca się opracowaniem spuścizny po ojcu) i syna Stanisława (1943).

9 grudnia 1938 roku Profesor Wesołowski uzyskał stopień doktora nauk medycznych na podstawie pracy "Znieczulenie nadoponowe w urologii" [2].

Po wybuchu II wojny światowej w czasie kampanii wrześniowej od 1 do 8 września 1939 roku jako podporucznik lekarz chirurg pracował w Szpitalu Okręgowym w Toruniu, a w okresie bitwy nad Bzurą (pod Kutnem) w szpitalu polowym w Żychlinie i Dobrzelinie. Po dostaniu się do niewoli niemieckiej pracował w szpitalu w Sochaczewie, ale wobec braku lekarzy w szpitalach warszawskich został skierowany przez okupanta do pracy w Szpitalu św. Łazarza w Warszawie, co pozwoliło mu uniknąć dalszej niewoli. W oddziale urologii kierowanym przez dr. Wacława Lilpopa pracował jako asystent i później jako starszy asystent do 31 grudnia 1942 roku. Od 1 stycznia 1943 roku rozpoczął pracę w oddziale chirurgicznym Szpitala Wolskiego w Warszawie, przy ul. Płockiej 26, kierowanym przez dr. Mariana Piaseckiego. Swoje przejście na oddział chirurgiczny motywował następująco: "Rozstanie z urologią było nie tylko rozstaniem z moim drogim szefem i ulubionym oddziałem, ale także utratą znacznych możliwości finansowych. Zdecydowałem się jednak, gdyż wiedziałem, że jeżeli nie zrobię tego teraz i nie nauczę się chirurgii ogólnej, nigdy potem nie będę dobrym urologiem. Miałem wtedy 34 lata i był to ostatni sprzyjający moment, aby wrócić do chirurgii ogólnej". (Z tego doświadczenia wyrosło późniejsze przekonanie Profesora, że urolodzy muszą zaczynać od chirurgii ogólnej i przeciwstawianie się opiniom, że rozpoczynanie szkolenia od chirurgii jest niekorzystne dla naszej specjalności, bowiem najlepsi nigdy już potem nie wrócą na urologię - A.B.) Jego opiekunem był dr Leon Manteuffel, pionier torakochirurgii w Polsce, a nawiązana wówczas znajomość przerodziła się w wieloletnią przyjaźń. Podczas okupacji Profesor brał czynny udział w ruchu oporu, niosąc pomoc chirurgiczną rannym żołnierzom, którzy mimo odniesionych postrzałów przyjmowani byli na oddział gruźlicy z " bezpiecznymi" rozpoznaniami, np. gruźlica stawu łokciowego" (akcja "Góral", zamach na gen. Kutscherę). W Szpitalu Wolskim pracował do pierwszych dni po wybuchu Powstania Warszawskiego. 5 i 6 sierpnia 1944 roku hitlerowcy rozstrzelali znajdujących się w placówce lekarzy (w tym dyrektora szpitala, dr. Mariana Piaseckiego), a pozostały personel medyczny i pacjentów na rogu ul. Górczewskiej i Zagłoby, w miejscu masowej egzekucji ludności Woli (gdzie rozstrzelano w sumie ok. 12 000 osób). Uratowało się jedynie trzech lekarzy: Leon Manteuffel, Zbigniew Woźniewski i Stefan Wesołowski, ten ostatni tylko dzięki temu, że rozpoznał go żołnierz niemiecki, którego wcześniej leczył. Do końca Powstania Warszawskiego Stefan Wesołowski pracował w Szpitalu Zakaźnym przy ul. Wolskiej 37, a po kapitulacji powstania ewakuował się do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie był asystentem w oddziale chirurgicznym Szpitala Miejskiego św. Trójcy, kierowanym przez dr. Wincentego Tomaszewicza, po wojnie profesora chirurgii w Łodzi. 1 czerwca 1945 roku podjął ponownie pracę w oddziale chirurgicznym Szpitala Wolskiego w Warszawie, przy ul. Płockiej 26, pod kierunkiem dr. Leona Manteuffla. 1 grudnia 1951 roku został ordynatorem powołanego w tym szpitalu oddziału urologicznego, który prowadził do 1962 roku. W latach 1950-1953 Profesor Wesołowski prowadził jednocześnie oddział urologiczny w Szpitalu Miejskim nr 1 przy ul. Kasprzaka 17 (zastępował aresztowanego dr. Stefana Czubalskiego).

Rycina 3
 
Rycina 4
Dr Stefan Wesołowski i dr Wacław Lilpop z asystą. Szpital św. Łazarza, 1940 r.

Już w 1946 roku Profesor Wesołowski włączył się do starań o utworzenie na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego samodzielnej kliniki urologicznej o statusie akademickim. Ukoronowaniem tych działań było powołanie 12 kwietnia 1948 roku katedry urologii, którą powierzono Stanisławowi Laskownickiemu, jedynemu w tym czasie profesorowi urologii w Polsce, z obowiązkiem nauczania urologii w wymiarze 5 godzin wykładów i 2 godzin ćwiczeń tygodniowo. Dr med. Stefan Wesołowski został mianowany adiunktem i niezwłocznie, przy wydatnej pomocy żony, przystąpił do organizowania bazy dydaktycznej i księgozbioru. Prof. Laskownicki, który mieszkał w Krakowie i wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, wobec trudności z uzyskaniem mieszkania i lokalu dla kliniki, w 1950 roku zrezygnował z katedry w Warszawie. W 1950 roku, z połączenia wydzielonych z Uniwersytetu Warszawskiego wydziałów lekarskiego i farmaceutycznego oraz Akademii Stomatologicznej, powstała samodzielna Akademia Medyczna w Warszawie. 1 stycznia 1951 roku na bazie oddziału urologii Szpitala Dzieciątka Jezus, utworzonego w 1943 roku na parterze pawilonu VI przez dr. Zygmunta Traczyka, rozpoczęła działalność Klinika Urologii Akademii Medycznej w Warszawie. Klinika miała 4 (!) sale chorych, 45 łóżek (!), 1 salę operacyjną, 2 sale endoskopowe i pracownię rentgenowską, nadzorowała także 30-łóżkowy ośrodek sanatoryjny w Szczawnie-Zdroju. Docent Traczyk, który habilitował się z urologii w 1948 roku, został powołany na stanowisko kierownika kliniki. Po jego śmierci, od 2 stycznia 1953 do 4 września 1954 roku, obowiązki kierownika kliniki pełnił doc. Jan Falkowski.

4 września 1954 roku kierownictwo kliniki objął Profesor Stefan Wesołowski, który w 1951 roku ukończył przewód habilitacyjny na podstawie pracy doświadczalno-klinicznej "Odprowadzenie moczu do przewodu pokarmowego", a w 1954 roku został mianowany profesorem nadzwyczajnym. Profesorem zwyczajnym, z powodu "niewłaściwej postawy politycznej", został mianowany dopiero po 22 latach - w czerwcu 1976 roku.

Mimo znanych trudności tamtych lat Profesor potrafił utrzymywać stały kontakt z nauką światową, potrafił nadążać za jej burzliwym rozwojem zarówno sam, jak i motywując liczne grono swoich uczniów i asystentów, tworząc nadzwyczaj prężny ośrodek naukowy, którego zasięg działania obejmował cały kraj. Profesor Wesołowski, będąc jeszcze ordynatorem oddziału urologicznego Szpitala Wolskiego, po raz pierwszy w Polsce wykonał adenomektomię stercza sposobem Milina (1947), operację przetoki pęcherzowo-pochwowej popromiennej (1949), operację Boariego (1952), częściowe wycięcie nerki gruźliczej jedynej (1953), zastąpienie ubytku moczowodu odcinkiem jelita krętego (1953), powiększenie małego gruźliczego pęcherza pętlą jelita (1954). Po przejściu do kliniki jako pierwsze w Polsce zostały przez niego wykonane: operacja przetoki cewkowo-odbytniczej (1956), operacja Brickera (1956), uzupełnienie górnego odcinka moczowodu wyrostkiem robaczkowym (1960).

W trosce o zapewnienie odpowiednich warunków chorym i dążąc do stworzenia nowoczesnej bazy dydaktycznej, Profesor Wesołowski jeszcze w 1949 roku, kiedy klinika nie miała stałej siedziby, podjął starania o uzyskanie odpowiedniego lokalu. Starania te bardzo długo nie przynosiły wyników, aż, jak to często bywa, pomógł szczęśliwy zbieg okoliczności i specyfika tego okresu naszej historii. Operowanego przez Profesora w 1965 roku wysokiego urzędnika Ministerstwa Przemysłu Chemicznego odwiedził minister przemysłu chemicznego. Widząc fatalne warunki lokalowe, chorych na noszach i dostawkach w każdym wolnym miejscu między łóżkami, obiecał pomoc finansową i słowa dotrzymał. Starania te poparł ówczesny wicepremier (również pacjent Profesora Wesołowskiego) i po wielu korowodach z uzyskaniem zgody władz Akademii, dyrekcji szpitala i Ministerstwa Zdrowia (tu było trudniej, ale szczebel wsparcia działał!) budowa na terenie Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie ruszyła w kwietniu 1966 roku. W grudniu 1970 roku rozpoczęto przeprowadzkę do nowego, samodzielnego gmachu. Ambulatorium w nowym budynku uruchomiono 21 grudnia 1970 roku, a pierwszych chorych hospitalizowano 4 stycznia 1971 roku. W nowej klinice znalazło się 90 łóżek dla chorych, rozmieszczonych na oddziałach męskim, żeńskim i dziecięcym (14 łóżek), blok operacyjny z 3 salami, pracownia rentgenowska, pracownia biochemii i mikrobiologii, biblioteka zawierająca imponujący zbiór książek i periodyków urologicznych oraz sala wykładowa dla studentów. W roku 1977 na dachu kliniki dostawiono przybudówkę, w której rozpoczęto organizację muzeum urologii. Tak powstała najnowocześniejsza na owe czasy klinika urologiczna w Polsce.

Rycina 5
Portret profesora autorstwa Jana Molgi. Strona tytułowa pracy ”Znieczulenie nadoponowe w urologii”, 1938 r.

Profesor Wesołowski od początku pracy w Klinice Urologii AM do roku 1980 prowadził wykłady i ćwiczenia ze studentami. Pod Jego nadzorem przeprowadzono 29 przewodów doktorskich - Zdzisław Kuźnik (1961), Mirosław Kazoń (1962), Ferdynand Gwidon Schittek (1964), Edward Daszkiewicz (1964), Remigiusz Ploch (1966), Witold Ambroż (1968), Wiesław Buliński (1968), Anna Brykalska (1968), Krystyna Kowalska-Niedźwiecka (1969), Janusz Kazimierz Krajewski (1969), Jacek Willak (1969), Ignacy Paszek (1971), Maciej Czaplicki (1972), Jan Walczuk (1972), Andrzej Borkowski (1973), Jerzy Rajewski (1973), Eugeniusz Czajka (1974), Jacek Stefan Kossakowski (1974), Stanisław Łempicki (1975), Krzysztof Piechna (1975), Władysław Lejawka (1975), Wacław Kalbarczyk (1976), Jerzy Bogumił Milewski (1977), Aleksander Bęc (1979), Tadeusz Niedźwiedzki (1979), Jerzy Wąsik (1979), Andrzej Władysław Malewski (1979), Bolesław Kuzaka (1979), Jerzy Golański (1980) oraz 5 habilitacji - Tadeusz Krzeski (1965), Zdzisław Kuźnik (1969), Mirosław Kazoń (1971), Andrzej Borkowski (1977), Józefa Wencel (1978). Profesor jest autorem ponad 550 prac naukowych1. W okresie pracy w Szpitalu Wolskim (obecnie Instytut Gruźlicy) w Warszawie opublikował szereg prac o gruźlicy narządu moczopłciowego, a szczególnie o zastosowaniu jelita krętego i esicy w chirurgii urologicznej. W roku 1960 pod Jego redakcją ukazał się obszerny, dwutomowy podręcznik dla lekarzy Urologia, obejmujący całość aktualnej wiedzy urologicznej, z którego korzystały dwa pokolenia urologów, chirurgów i internistów; następny ukazał się dopiero po 30 latach, w 1992 roku. Wiele publikacji dotyczyło kamicy narządu moczowego, nowotworów i urazów. Tematem opracowywanym przez Profesora przez wiele dziesiątków lat były urazy narządu moczowego, szczególnie urazy pęcherza moczowego i moczowodów, podczas operacji ginekologicznych, urologicznych, chirurgicznych oraz powikłania po operacjach plastycznych. W roku 1980 ukazała się monografia Urazy moczowodów, którą uważał za dzieło swojego życia. Ogłaszał także artykuły dotyczące II wojny światowej (m.in. w "Polityce", "Stolicy", "Życiu Warszawy", "Za i przeciw"). Wydał dwie bogato udokumentowane książki biograficzne: Wspomnienia (2003, wydanie 2. rozszerzone Od kabaretu do skalpela i lazaretu, 2006) i Lata dojrzałe (ciąg dalszy wspomnień, 2008). Wspomnienia te były oparte na prowadzonych przez Profesora "od zawsze" dziennikach, których uzbierało się 34 tomów. Starannie zapisywał raport z każdego dnia, wklejał zaproszenia, bilety, zdjęcia, a nawet umieszczał nazwiska operowanych pacjentów!

Poza pracą w klinice, dydaktyką, pracą naukową, podróżami, intensywnym życiem towarzyskim i kulturalnym Profesor znajdował jeszcze czas na hobby, jakim były polowania oraz udział w spotkaniach i obowiązkach myśliwych.

Od 1 maja 1951 do 31 lipca 1974 roku Profesor Wesołowski był specjalistą krajowym Ministerstwa Zdrowia w zakresie urologii.

Wspominał: "Pierwszym specjalistą krajowym był prof. dr med. Stanisław Laskownicki, który chętnie niósł pomoc młodszym kolegom, wizytując oddziały, konsultując i operując chorych oraz wygłaszając wykłady. Od 1 kwietnia 1951 roku pomagałem prof. Laskownickiemu w tej pracy, pełniąc funkcję asystenta specjalisty krajowego. Od 1 lutego 1952 pełniłem funkcję drugiego specjalisty krajowego równocześnie z nim, mając pod opieką północną część kraju. Od 1 stycznia 1954 roku pełnię tę trudną funkcję sam, starając się o jak najpomyślniejszy rozwój naszej specjalności przez pomoc kolegom w terenie w sprawach fachowych, organizacyjnych, zaopatrzeniowych [m.in. zakup 80 diatermii Bovie, przystosowanych do cięcia pod wodą, dla potrzeb oddziałów urologii w Polsce - A.B.] i szkoleniowych oraz poprzez tworzenie i usamodzielnianie nowych oddziałów urologicznych. Kiedy prof. Laskownicki zrzekł się funkcji specjalisty krajowego, wtedy Minister Zdrowia zlecił mi pełnienie obowiązków specjalisty na terenie całego kraju. Pełniłem je do 31 VII 1958 roku, kiedy to zostałem zwolniony przez wiceministra dr. Aleksandra Pacho. Specjalistą krajowym został wtedy prof. Emil Michałowski. Od 1 stycznia 1962 r. ponownie mianowano mnie specjalistą krajowym na północną część kraju, a prof. Michałowski opiekował się województwami południowymi. Po rezygnacji prof. Michałowskiego z tego stanowiska Minister Zdrowia zlecił mi z dniem 1 stycznia 1970 r. wykonywanie obowiązków specjalisty na obszarze całego kraju. Obowiązki te pełniłem do 30 IV 1974 r., kiedy to wystąpiłem z prośbą do Ob. Ministra Zdrowia o zwolnienie z tego zaszczytnego stanowiska". Współpracując z Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego, wyszkolił ponad 600 lekarzy, przyczynił się do otwarcia wielu nowych oddziałów urologicznych, szczególnie w małych miejscowościach, gdzie chorzy byli pozbawieni specjalistycznego leczenia. Profesor Leon Manteuffel, któremu Profesor Wesołowski asystował w 1947 roku do pierwszej w Polsce operacji wycięcia płuca z powodu raka, pisał: "Nie będzie nieścisłością, jeżeli powiem, że jemu zawdzięczamy zorganizowanie nowych ośrodków urologicznych w Polsce - dawne były bardzo nieliczne. Nikt dotąd nie zrobił dla urologii w naszym kraju tyle, co profesor Wesołowski. Praca redakcyjna podręcznika, szkolenie urologów, zjazdy, sanatorium w Szczawnie i wreszcie - wyjazdy za granicę. W istocie profesor Wesołowski wprowadził urologię polską na teren międzynarodowy. Spotkał się wśród kolegów z zagranicy z wyrazami wielkiej sympatii, uznania i niejednokrotnie podziwu dla swych osiągnięć. Robiąc tak wiele, wykazywał nie tylko lojalność, ale wręcz rycerskość w stosunku do swoich kolegów. Wydaje się, że dziś w Polsce nawet urolodzy nie zdają sobie dostatecznie sprawy z zasług Profesora Wesołowskiego" [4].

Tabela 1
 

Profesor Wesołowski był zawsze ciekaw świata, śledził na bieżąco postępy medycyny, starał się stale rozwijać zawodowo. Rozumiał wagę uczestniczenia w międzynarodowych spotkaniach naukowych, w szkoleniach w ośrodkach urologicznych na całym świecie. Wszelkimi sposobami starał się to realizować i zachęcał do tego swoich uczniów. Bywał w najlepszych klinikach urologicznych, utrzymywał bliskie, serdeczne kontakty z największymi urologami tych czasów. Dzięki swobodzie bycia, łatwości nawiązywania kontaktów, naturalnej otwartości i serdeczności, ale także dociekliwości naukowej i prawdziwej chęci poznania dokonań innych był znany i lubiany w światowym środowisku urologicznym, utrzymywał kontakty zawodowe i towarzyskie na całej kuli ziemskiej. Bywał, ale i gościł wielu wybitnych urologów w Polsce, co było istotnym elementem podnoszenia rangi naszej specjalności i przybliżeniem aktualnej wiedzy urologicznej, lecz też pokazaniem światu dokonań polskiej medycyny. Był prawdziwym ambasadorem urologii i nauki polskiej. Tak oceniał to jeden z najwybitniejszych lekarzy drugiej połowy XX wieku, prof. Jan Nielubowicz: "Specjalne słowa wdzięczności należą się Panu Profesorowi za rolę, jaką odegrał Pan na arenie międzynarodowej. Nie było bowiem zjazdu urologicznego, sympozjum, konferencji, na której nie byłoby w programie: S. Wesołowski, Poland. Miało to wielkie znaczenie dla nas wszystkich, szczególnie w ciągu ostatnich 50 lat, w których wystąpienia Pana Profesora za granicą przypominały, że Poland istnieje i że nauka polska istnieje takoż. Ciągle mam w oczach niezmordowanego Profesora Wesołowskiego, który zarzuciwszy na plecy swój słynny czarny worek, jedzie, leci, płynie do wszystkich krajów Europy, Ameryki, Australii, Rosji, Litwy i tam wszędzie, gdzie odbywa się zebranie urologów. Myślę, że Pan Profesor nie był tylko na Antarktydzie" [5].

Tabela 2
 

W tym miejscu należy pokreślić wielką rolę Profesora Wesołowskiego w integracji polskiego i europejskiego środowiska urologicznego. Będąc asystentem dr. Lilpopa, od początku uczestniczył w powstaniu i w pierwszych, szczególnie trudnych latach działalności Polskiego Towarzystwa Urologicznego. W latach 1947-1949 był sekretarzem komitetu organizacyjnego. Oto, jak wspominał te czasy: "Inicjatorem zorganizowania Polskiego Towarzystwa Urologicznego, które wzorem innych towarzystw naukowych miało zrzeszać urologów i dbać o rozwój tej mało wówczas popularnej specjalności, był dr Wacław Lilpop, ordynator oddziału urologicznego w Szpitalu Św. Łazarza w Warszawie, przy ul. Książęcej 2. Szpital ten został zniszczony w czasie wojny i dziś część terenu szpitalnego zajmuje Muzeum Wojska Polskiego. Pierwsze zebranie organizacyjne odbyło się w Szpitalu św. Łazarza jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, która opóźniła utworzenie Towarzystwa na długich 10 lat. Trzeba stwierdzić, iż mimo że w spisie Izby Lekarskiej przed wojną było wielu lekarzy z podaną specjalnością - "urolog", prawdziwych urologów - specjalistów było niewielu. Było natomiast wielu lekarzy wenerologów, którzy uważali się za urologów. Przykładem tego niech będzie fakt, że na 5 asystentów w oddziale dr. Lilpopa tylko jeden przyszedł na urologię z oddziału chirurgicznego. Po wojnie, po powrocie dr. Lilpopa do Warszawy, rozpoczęliśmy starania o usamodzielnienie urologii jako odrębnej specjalności i o utworzenie Towarzystwa. Powstało wtedy coś w rodzaju komitetu organizacyjnego, w skład którego wchodzili: dr Wacław Lilpop, dr Zygmunt Traczyk, dr Stefan Wesołowski i dojeżdżający z Krakowa profesor Stanisław Laskownicki. Na mnie, jako najmłodszego, spadła odpowiedzialna funkcja sekretarza, a z nią "czarna robota" w postaci pisaniny. Skrupiło się to na mojej żonie, która od tej pory stała się na wiele lat niemianowaną "honorową" sekretarką urologiczną i przepisywała wszystkie nasze podania na maszynie. Byliśmy bowiem już wtedy szczęśliwymi posiadaczami maszyny do pisania, należącej do organizującej się, przyszłej Kliniki Urologicznej, której kierownikiem został profesor Laskownicki, a ja adiunktem. Rozpoczęły się długotrwałe starania i częste wizyty w Ministerstwie Zdrowia. Wielu z nas pamięta postać profesora Stanisława Laskownickiego, wspaniałego mówcy, przemawiającego zawsze z wielkim ferworem. Pamiętam taką wizytę, kiedy byliśmy we trójkę z dr. Lilpopem i prof. Laskownickim u jednego z ówczesnych dostojników Ministerstwa Zdrowia, który odznaczał się nie tylko wspaniałą, o ognistym kolorze czupryną, ale również dużym poczuciem humoru. Kiedy prof. Laskownicki z wielką swadą dowodził mu konieczności zorganizowania klinik urologicznych i stworzenia Towarzystwa Urologicznego - dostojnik ów, doskonale rozumiejący sedno sprawy, krótko uciął: "Panie Profesorze! Pan nie musi mnie przekonywać, że jestem rudy!".

Wreszcie doszło do historycznego dnia 27 IV 1949 roku. W sali Kliniki Chorób Wewnętrznych profesora Witolda Orłowskiego, w Szpitalu Dzieciątka Jezus odbyło się zebranie organizacyjne Polskiego Towarzystwa Urologicznego. Przytaczam poniżej protokół zebrania, któremu przewodniczył doc. Emil Michałowski, a ja byłem sekretarzem" [6].

Profesor Wesołowski był sekretarzem Zarządu Głównego PTU przez pierwsze 2 kadencje, w latach 1954-1958 redaktorem organu PTU - "Urologii Polskiej", a w latach 1960-1962 pełnił funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Urologicznego, które w 1974 roku nadało mu godność Członka Honorowego.

Pomysł powstania Europejskiego Towarzystwa Urologicznego przy-pisywany jest kierownikowi Kliniki Urologii w Padwie, prof. Georgio Ravasiniemu, chociaż, jak wspomina prof. Ravasini, idea dojrzewała w kuluarach kongresowych już od wielu lat. Czołowi urolodzy europejscy czuli, że aby sprostać konkurencji potężnego Amerykańskiego Towarzystwa Urologicznego, muszą zjednoczyć siły rozproszone po licznych i słabych towarzystwach urologicznych krajów europejskich. Europejskie Towarzystwo Urologiczne pomyślane było na początku jako organizacja elitarna, rodzaj ciała opiniotwórczego, skupiającego nie więcej niż 200-300 wybranych urologów europejskich (selekcji zgłoszeń dokonywał Steering Committee). Ograniczona liczba członków miała ułatwić wymianę poglądów i obrady w postaci konferencji okrągłego stołu. Pierwsze spotkanie odbyło się podczas zjazdu Francuskiego Towarzystwa Urologicznego 25 września 1972 roku w Hopital Necker w Paryżu. Brał w nim udział, na osobiste zaproszenie prof. Rogera Couvelaire'a, Profesor Stefan Wesołowski, On również uczestniczył w zebraniu założycielskim 25 listopada 1972 roku w Zurychu, jako jeden z członków założycieli. (Zaproszenie Stefana Wesołowskiego przez Rogera Couvelaire'a na pierwsze zebranie organizacyjne EAU do Paryża brzmiało: "Cher Ami, la création d'une société Européenne d' Urologie parait souhaitable à Ravasini. Voulez-vous être à Necker le lundi 25 septembre à 9 heures dans mon bureau pour une réunion préparatoire. Mille amitiés de votre R. Couvelaire"). Pierwszy kongres EAU odbył się w Padwie w 1974 roku. Uczestniczyło w nim równo 100 urologów. Z przyjemnością należy odnotować, iż już od samego początku udział Polaków był bardzo znaczący. Udział w obradach wzięło 9 urologów z Polski: Stefan Wesołowski, Ludwik Mazurek, Jerzy Zieliński, Wojciech Modelski, Tadeusz Krzeski, Mirosław Kazoń, Tadeusz Zwierzyński, Andrzej Borkowski i Edmund Owczarczak (który brał udział w obradach na prawach obserwatora; jako obywatel Maroka nie mógł zostać członkiem EAU). W University Archivio Antiquo zachowały się historyczne zdjęcia z uroczystego otwarcia kongresu w słynnym Palazzo del Bo.

Rycina 6
 

Na stanowisku kierownika Kliniki Urologii Akademii Medycznej w Warszawie Profesor Wesołowski pracował do 30 września 1978 roku, to jest do przejścia na emeryturę. Od 1 października 1978 do 31 marca 1980 był kuratorem tej kliniki, podczas pełnienia funkcji pełniącego obowiązki kierownika przez dr. hab. Andrzeja Borkowskiego. We wrześniu 1980 roku objął stanowisko profesora na Wydziale Lekarskim University of Garyounis w Benghazi w Libii, był także urologiem szpitala w Sirte. Pracował tam do 31 sierpnia 1981. Po powrocie do kraju nadal współpracował z Kliniką Urologii AM w Warszawie, gdzie miał udostępniony przez ówczesnego kierownika kliniki, prof. Tadeusza Krzeskiego, swój gabinet, wyposażony w meble, które miał w gabinecie, gdy był kierownikiem kliniki. Od 1 stycznia 1986 do 30 kwietnia 1992 roku pracował w Szpitalu Wojewódzkim w Ciechanowie, gdzie zorganizował i wyposażył samodzielnie oddział urologiczny na 35 łóżek. 2 września 1998 roku oddział ten nazwano Jego imieniem, z tej okazji wmurowana została tam również tablica pamiątkowa. Pracę w zawodzie lekarza Profesor Wesołowski zakończył ostatecznie w 1992 roku.

Odszedł człowiek-historia, ostatni z żyjących członków założycieli Polskiego Towarzystwa Urologicznego i jeden z ostatnich żyjących członków założycieli European Association of Urology, Członek Honorowy obu tych Towarzystw, jakże ważnych dla rozwoju urologii w Polsce. Ale zgodnie z łacińską sentencją "nie odszedł wszystek". Pozostawił po sobie znaczący dorobek naukowy i organizacyjny, wielu uczniów, wdzięcznych pacjentów, a przede wszystkim przesłanie, że najwyższą wartością w życiu lekarza jest służba chorym. Jak powiedział do Niego prof. Jan Nielubowicz: "Ludzie, którzy tak jak Pan, Panie Profesorze, zrobili wiele w życiu, wiedzą dobrze, co jest dobrym, a co złym. Wiedzą wtedy, że w chwilach rachunków ostatecznych spadają ordery, milkną oklaski, bledną dyplomy i zostaje tylko to, co było dobre i prawdziwe. Tym dobrym i prawdziwym w życiu Pana Profesora byli ci, którym uratował Pan życie i ci, którym wrócił Pan zdrowie, obdarzając radością taką, jaką cieszy się człowiek zdrowy. Są to chorzy, których Pan leczył i uleczył. To są ci, którzy są, a mogliby nie być. To w ich imieniu przede wszystkim dziękujemy Panu, Panie Profesorze, za to, że swą wiedzą, wysiłkiem i wytrwałością potrafił Pan przez 60 lat swej pracy polskiego urologa zrobić tyle dobrego" [7].

Cześć Jego pamięci.

Pogrzeb Profesora Stefana Wesołowskiego odbył się 6 stycznia 2010 roku na Cmentarzu na Starych Powązkach, gdzie został pochowany w grobie rodzinnym, obok żony Zofii.

Fotografia 1
 

Mowa JM Rektora Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, prof. dr. hab. Marka Krawczyka wygłoszona na uroczystościach pogrzebowych prof. dr. hab., dr. h.c. Stefana Wesołowskiego

Panie Profesorze Wesołowski,
Szanowni Państwo,

Polska nauka, medycyna, świat akademicki poniósł ogromną stratę. Odszedł wielki profesor, chluba naszego środowiska, doktor honoris causa, lekarz światowego formatu, który był i pozostanie mistrzem dla wielu z nas. Żegnamy w ten styczniowy dzień wieloletniego nauczyciela akademickiego, uwielbianego przez studentów, wychowawcę niezliczonej rzeszy lekarzy i naukowców. Składamy hołd człowiekowi niezwykle życzliwemu dla innych, który szedł przez życie z niespożytą energią i pogodą ducha. Obecnością na tej smutnej uroczystości pożegnalnej oddajemy cześć nieprzeciętnej postaci, która w sposób szczególny zapisała się w historii polskiej medycyny i naszego Uniwersytetu. Żegnamy profesora, który przez dziesięciolecia z pełnym oddaniem budował naszą uczelnię, a szczególnie naszą Klinikę Urologii w akademickim Szpitalu Dzieciątka Jezus. Żegnamy niestrudzonego badacza, którego dokonania przysporzyły Panu Profesorowi Wesołowskiemu miana współtwórcy polskiej urologii. Kłaniamy się dzisiaj nisko orędownikowi polskich naukowców na forum międzynarodowym. Profesor Wesołowski całym swoim życiem, pasją, zaangażowaniem pokazywał, że zawód lekarza to powołanie, to misja służenia innym. To osobowości takie jak Pan Profesor sprawiają, że do zawodu garną się młode pokolenia. Adepci sztuki lekarskiej jeszcze długo będą korzystać z dorobku Pana Profesora. Uczniowie, którzy są tutaj, aby nisko pokłonić się swojemu Profesorowi w tym smutnym dniu, są najlepszą ilustracją horacjańskich słów "Non omnis moriar" - "Nie wszystek umrę". To wychowankowie Pana Profesora, pacjenci, których z takim oddaniem Pan Profesor leczył, grono przyjaciół, w których wdzięcznej pamięci pozostanie Pan na zawsze, są dowodami Pana wielkości, Drogi Profesorze. Pozostawiasz nas, Profesorze, w żalu i zadumie. Niewiele jest bowiem postaci, które w obecnych czasach można określić mianem autorytetu. Pan, Drogi Profesorze Wesołowski, bez wątpienia był i będzie niepodważalnym autorytetem naszego środowiska. Dziękujemy Panu, Profesorze, za to, że nas słuchałeś, doradzałeś, pomagałeś i uczyłeś, jak być dobrymi lekarzami i po prostu dobrymi ludźmi. Pokazałeś nam, Drogi Profesorze, jak mimo trudnych, czasem tragicznych okoliczności, konsekwentnie realizować wyznaczone cele i iść przez życie w wielkim stylu. Odszedł człowiek nieprzeciętny, obdarzony błyskotliwym intelektem i wspaniałym poczuciem humoru. Żegnam Pana, Drogi Profesorze, w imieniu władz, Senatu, całej społeczności akademickiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Pana macierzystej uczelni, której poświęcił Pan wiele lat życia, w imieniu studentów, którzy Pana uwielbiali, a z którymi spotykał się Pan na Wigiliach jeszcze nie tak dawno. Chylę czoło przed wszystkimi zasługami Pana Profesora i tym, czego dokonał Pan dla polskiej medycyny, nauki, dla naszego Uniwersytetu i dla każdego z nas. Pozostaniesz, Profesorze, w naszej pamięci na zawsze.

Fotografia 2
 

Fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez Janusza Judyckiego w 2004 roku, który był próbą uchwycenia osobowości i niepowtarzalnego stylu Profesora Wesołowskiego.

"Profesor Stefan Wesołowski jest w naszym środowisku postacią szczególną. Wychowawca wielu pokoleń urologów, jeden z członków założycieli Polskiego Towarzystwa Urologicznego, człowiek znany, szanowany i lubiany w świecie medycznym w kraju i za granicą. Wyjątkowa, wyrazista osobowość, niezapomniana dla każdego, kto się z nim zetknął. Część (do roku 1960) swojego niezwykle bogatego i barwnego życia opisał w książce Wspomnienia, która została wydana w 2003 roku przez PTU. Jak każdy chronologiczny zbiór faktów i opisów wydarzeń, podanych z encyklopedyczną starannością, nie oddaje ona jednak w pełni wszystkich charakterystycznych cech Profesora, jego spontaniczności, dowcipu i poczucia humoru, otwartości, życzliwości i szacunku dla innych. Ale i nieco scenicznego sposobu bycia w czasie publicznych występów, czy intonacji i ustawienia donośnego głosu, niekiedy na granicy krzyku, który porusza słuchacza nawet obojętnego na dane zdarzenie. Każde pierwsze zdanie Profesora, przeważnie jest to zawołanie zaczynające wypowiedź, kończy się w y k r z y k n i k i e m, a nieraz nawet kilkoma... Słynne: "Kolego!!!!!", którym zwraca się do wszystkich, nawet najmłodszych lekarzy, a któremu nadaje przeróżne odcienie! Niewysoki, w niezmiennie złotych okularach, ruchliwy, żywo gestykulujący, zawsze uśmiechnięty, mówiący o ludziach tylko dobrze, znający chyba wszystkich urologów świata i najwybitniejszych luminarzy medycyny polskiej drugiej połowy XX wieku. Każde spotkanie z Profesorem, oficjalne czy mniej, staje się wydarzeniem, które długo się pamięta.

JJ: Szanowny Panie Profesorze, Pana dokonania w urologii, zarówno naukowe, jak i organizacyjne, są powszechnie znane i doceniane. Pana dzieło, Klinika Urologii Akademii Medycznej w Warszawie, stoi i ma się dobrze. Ale urologiem został Pan trochę z przypadku. SW: Kolego! To prawda! Ja jako lekarz zacząłem pracować trochę z przypadku! Po studiach lekarskich zdawałem do szkoły teatralnej, nawet kilka razy, i mnie nie przyjęli! No to poszedłem na staż, do Dzieciątka Jezus. Nie miałem pieniędzy! I wtedy jeden z kolegów powiedział, że jest miejsce na urologii u Lilpopa. Zapytałem, co to jest ta urologia, czy oni tam operują. - Oczywiście, czasami operują. Ale głównie rozszerzają zwężenia cewki moczowej i płuczą pęcherze. A kolega wie, ile z takiego pęcherza można wypłukać? No i to mnie przekonało... Ale początki były trudne. Najpierw podawałem narkozę, do prostatektomii. I jak widziałem, jak dr Lilpop grzebie jedną ręką w rectum, a drugą w otwartym brzuchu, to miałem wątpliwości, czy to jest to, co chcę robić przez całe życie. Ale się przemogłem i tak zostało!

JJ: Egzamin do szkoły aktorskiej nie był za to przypadkiem?
SW: Kolego! Na scenie to ja byłem jak miałem 10 lat. Pierwszy występ w remizie strażackiej w Płońsku, wiersz Kasprowicza "Bogosławieni". Pamiętam jak dziś! To była klapa straszliwa! Trema, że mało nie umarłem! Ale potem byłem w Dubnie na Wołyniu, w szkole. Tam był chór, orkiestra, w której grałem na trąbce (kornecie), kółko literackie, kółko dramatyczne, w którym dużo grałem, popisowa rola to Żyd Jankiel! Postać Żyda to był mój popisowy numer i potem. Operowałem dużo później na prostatę słynnego przedwojennego artystę kabaretowego Lopka Krukowskiego (Qui Pro Quo), króla szmoncesu, przy wypisie powiedziałem: Panie Lopku! Ja bardzo Pana przepraszam, ja Panu kradłem repertuar! Pamiętam, Pan występował w Ciechocinku. Pan mówił taki dowcip: jest tu kościół dla katolików, jest cerkiew dla prawosławnych i jest bożnica dla kuracjuszy! Ja to potem opowiadałem jako swoje!! I on to przyjął ze śmiechem! Lopek to był wspaniały człowiek, on dał przed wojną 10 000 złotych (dwa samochody!) na rozwój polskiego lotnictwa! No i studia lekarskie! "Szopka Medyczna", z którą jeździliśmy po całej Polsce! Recytowałem, śpiewałem, tańczyłem! Pisałem teksty! Piosenki! Skecze! Byłem wziętym komikiem!


"A żeś tyle zasług położył Stefanie
Dla pognębienia smutków
w tym medyckim stanie,
Dał z siebie tyle życia, humoru i werwy,
Dzięki Tobie człek nieraz śmiał się tak bez przerwy
I beztrosko, jak dziecię, które bólu nie zna,
Że zarówno koledzy oraz koleżanki
Na Twe czoło kładą laurowe dziś wianki
Żyj nam sto lat! I dalej siej radość wokoło!
I przyjmij od nas pocałunek w czoło".

Halina Słomczyńska, 1932

JJ: Ten wierszyk dobrze chyba oddaje udział Pana Profesora w życiu studenckim. I jest przykładem, jak trzeba uważać z życzeniami! Rozmawiamy w kilka dni po 16 sierpnia 2004 roku, kiedy to ukończył Pan 96 lat! O wiele bezpieczniejsze jest "Ad multos annos"! Jaka jest recepta na długowieczność, a przede wszystkim na tak znakomitą formę intelektualną i fizyczną?

SW: Ja, kolego, codziennie chodzę na spacery, i to długie. Nigdy nie paliłem i nie piłem alkoholu - tylko symbolicznie. Z napojów wyskokowych kocham Coca Colę! Miałem spokojny, dobry dom. I jedną kobietę, z którą byłem na dobre i na złe.

JJ: O swojej Żonie, Pani Zofii, wypowiada się Pan Profesor zawsze z najwyższą czułością i miłością. I pisze w swoich wspomnieniach, że 8 kwietnia 1936 roku na Hali Pysznej w czasie nieformalnych oświadczyn wyznał Pan jej, że dotąd nie miał jeszcze kobiety... Że jeden mężczyzna powinien być wierny jednej kobiecie...

SW: Kolego! To wszystko prawda!

Fotografia 3
 
Fotografia 4
 

JJ: Może to jest ta recepta? I ta stabilizacja! Od 64 lat mieszka Pan Profesor w tym samym mieszkaniu na Piusa 3 (dziś Piękna). Tylko zastanawia mnie, skąd Pan pamięta tak dokładnie wszystkie najdrobniejsze detale z życia. Nawet to, co komu mówił?

SW: Kolego! Ja od prawie stu lat, no, może trochę mniej, prowadzę dziennik, w którym wszystko starannie zapisuję! Z każdego dnia jest raport! Nawet ta dzisiejsza rozmowa będzie, w księdze XXXIV! Drugie tyle mam różnych biletów, zaproszeń, zdjęć! W s z y s t k o! Poukładane! Dokładnie opisane! Wszystko, co mówię i piszę, to fakty! Prawda! Tak było! I zdjęcia są! Nawet nazwiska operowanych pacjentów!

JJ: To imponujące u człowieka z artystyczną osobowością. Że to wszystko ocalało... Wojna, Powstanie Warszawskie, Pana bohaterski udział w ruchu oporu... A wspominając czasy studenckie na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego nie sposób pominąć udziału Pana Profesora w budowie Domu Medyka w Warszawie, otwartego w 1936 roku i do dziś służącego braci akademickiej.

SW: Ten budynek powstał ze składek. My występowaliśmy z naszą szopką i zarabialiśmy na to pieniądze. A i pracowaliśmy fizyczniena budowie też! I była to prawdziwa praca społeczna. Ale to były takie czasy, a i my byliśmy tacy! I entuzjazm, który był w nas. We wszystkich dziedzinach!

JJ: Ten entuzjazm nie opuszcza Pana Profesora do dziś. Wszystko w Pana działalności jest dynamiczne, zaraźliwe, porywające innych. Pan nie odcina kuponów od dokonań, Pan nadal jest w ogniu walki! Chociaż ostatnio w urologii jakoś Pana Profesora mniej...

SW: Lata, kolego! Lata! Wyjazdy trochę męczące, a i mniej mnie, skromnego emeryta, zapraszają! A i urologia inna! Endoskopie! Operowałem, robiłem wszystko, nawet torakoplastyki! A teraz wszystko endoskopie! A poza tym mam uraz do endoskopii. Wszystkie nieszczęścia mojej żony zaczęły się od artroskopii kolana! Z powodu myszki stawowej! Ale ja stale gdzieś jestem! Kocham chodzić do Klubu Księgarza, tam ciekawi ludzie, a po promocjii śledzik albo lampka wina. Potem Biblioteka Lekarska, Klub Lekarza, Muzeum Literatury, jakieś spotkania autorskie.

A i u mnie bez przerwy ktoś jest! I pracuję! Dzisiaj, jak kolega widzi, dwie Panie. Jedna z nich to moja pierwsza nauczycielka angielskiego, Zosia Piekarec-Papuzińska! John Blandy, czołowa postać urologii Great Britain, z Londynu, poprosił mnie, żebym przetłumaczył życiorys prof. Witolda Rudowskiego, bo on był członkiem chirurgów angielskich, a przysłał to po polsku. I tłumaczymy! A poza tym pracuję z Panią Haliną Dusińską nad drugim tomem moich wspomnień, po roku 1960. Jesteśmy już koło lat 70.! Gdyby nie ona, nie byłoby tych wspomnień! Grosza za tę mrówczą pracę nie chce wziąć!

JJ: Panie Profesorze, dziękuję za spotkanie, życzę wielu lat w zdrowiu i tak znakomitej formie!

Próbka twórczości Profesora Wesołowskiego sprzed 80 lat!

Młodość
Tango sentymentalne

Muzyka Z. Strekerówny, T. Cienciały
Słowa S. Wesołowskiego

"Mijają cudne, młode chwile
Znikają złotych snów motyle,
Pryskają bańki złud mydlane,
Tęcze kryształowych fal.
Na zawsze odchodzą ode mnie
Czary młodości znane...
Żegnajcie! Płaczę nadaremnie,
Żegnajcie! Jak mi was żal...
Ach, młodość...
Przecudna bujna młodość!
Przemija szybko,
Przemija szybko jak sen.
Ach, młodość...
Niewracająca młodość!
Zniknęła...
Zostały nam wspomnienia,
Przeminął marzeń już czar"

prof. Andrzej Borkowski
dr n. med. Janusz Judycki
dr n. med. Bolesław Kuzaka

Piśmiennictwo:

  1. Prof. Tadeusz Tołłoczko we wstępie do programu spotkania naukowego z okazji 60 lat pracy w dziedzinie urologii Profesora Stefana Wesołowskiego, Warszawa 1996.
  2. Polski Przegląd Chirurgiczny, zeszyt XII / 1938.
  3. Halina Dusińska, Stefan Wesołowski. Bibliografiazalata1931-1988 (Główna Biblioteka Lekarska, 1989). Halina Dusińska, Stefan Wesołowski. Bibliografia1989-1997(Główna Biblioteka Lekarska, 1997).
  4. Historia jednej przyjaźni, Wydawnictwo Polskiej Fundacji Europejskiej Szkoły Onkologii, druk bibliofilski podredakcją Edwarda Topika.
  5. Prof. Jan Nieluboowicz we wstępie do programu spotkania naukowego z okazji 60 lat pracy w dziedzinie urologii Profesora Stefana Wesołowskiego, Warszawa 1996.
  6. Protokół ten ukazał się drukiem w I tomie Urologii Polskiej, PZWL, Warszawa 1951.
  7. Prof. Jan Nieluboowicz we wstępie do programu spotkania naukowego z okazji 60 lat pracy w dziedzinie urologii Profesora Stefana Wesołowskiego, Warszawa 1996.
Rycina 7