Przegląd Urologiczny 2009/6 (58) wersja do druku | skomentuj ten artykuł | szybkie odnośniki
 
strona główna > archiwum > Przegląd Urologiczny 2009/6 (58) > Narciarstwo - moja pasja

Narciarstwo - moja pasja

Z pewną tremą odpowiadam na zaproszenie Szanownej Redakcji, która zaproponowała mi napisanie o mojej pozazawodowej pasji. Przecież prawie co drugi/ga z nas o narciarstwie może powiedzieć - MOJA PASJA. Pomyślałem: Chłopie, jesteś prawdopodobnie najdalej wysuniętym na południe, żyjącym od zawsze w górach, jeżdżącym na nartach polskim urologiem, więc podziel się z kolegami tym, co kochasz. Ale czy to wystarczający powód? Pewnie nie zdecydowałbym się na pisanie, gdyby nie pewna okoliczność przyrody, która uzmysłowiła mi, że może choć trochę jestem do tego uprawniony. Okolicznością tą było niespodziewane nadejście zimy (14.10.2009) na początku tej jesieni, pory roku, która jest dla mnie zawsze związana z inną pasją - wędkarstwem. Właśnie tego dnia, idąc do pracy ośnieżonymi ulicami mroźnej Krynicy, poczułem zapach "zimowej czystości" i uświadomiłem sobie, że jest on tak silny jak wolność, którą zawsze czuję jeżdżąc na nartach.

Propozycja oraz ten poranek spowodowały, że wróciłem myślami do szczenięcych lat. Pochodzę z Sądecczyzny, gdzie dzieci przypinają narty do nóg tuż po tym, jak nauczą się chodzić. Mnie na śnieżne stoki Beskidu Sądeckiego zabierał w szczenięcych latach śp. Tata (patriota lokalny i na tamte czasy niezły narciarz). Razem z Mamą, miłośniczką wędrówek po górach i młodszym bratem Tomkiem (obecnie lekarzem stomatologiem, podobnie jak Ojciec), w każdą niedzielę jechaliśmy do Suchej Doliny koło Piwnicznej, oddalonej 27 km od rodzinnego domu w Nowym Sączu. Było to niezwykłe miejsce z uwagi na wyjątkowo urokliwe ukształtowanie terenu i bliskość wspaniałych lasów - legenda kurierska z lat okupacji. Szusowano tu na deskach już po wojnie, ale pierwszy wyciąg orczykowy - nazywany dziś powszechnie "starym" lub po prostu "wyrwirączką" (rzeczywiście obciął komuś palce!) - oddano do użytku na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Była to wówczas superatrakcja w Beskidzie Sądeckim. Do dziś weterani białego szaleństwa, którzy stale odwiedzają Suchą Dolinę, wspominają kilometrowe wędrówki z nartami na plecach przez całe Kosarzyska i biwaki przy budowanym wtedy schronisku. Znajomi z Piwnicznej opowiadają, że w niedziele i wolne dni sznur zaparkowanych samochodów sięgał aż do ich domostw.

Sucha Dolina dla moich Rodziców, a potem dla mnie i Brata, stała się miejscem kultowym, narciarskim rajem. Można tu było spotkać znanych ludzi, między innymi aktorkę Danutę Szaflarską (ma dom w Kosarzyskach, tu się urodziła), Jerzego Kuleja czy Bożenę i Mariusza Walterów. Po całodziennej jeździe w schronisku zawsze mogliśmy liczyć na kubek gorącej herbaty, domową kuchnię i odpoczynek w cieple kominka.

Miałem wtedy pięć, sześć lat. Pierwsze narty były drewniane, wpinane w wiązania bez bezpieczników. Pędziłem na nich z górki, aby potem dreptać na szczyt ze sprzętem na plecach, uśmiechem na buzi i tęsknotą za kolejnym zjazdem.

Po tych pierwszych próbach, gdy już jako tako opanowałem sztukę utrzymywania równowagi, zaczął się drugi, chyba najpiękniejszy okres w niedojrzałym narciarstwie, czyli jazda wyciągiem orczykowym. Pamiętam, jak Ojciec powiedział, że teraz będę już musiał radzić sobie sam i zabrał mnie na szczyt Eliaszówki. Wielka to była radość, bo mogłem zjeżdżać prawie 1000 metrów w dół różnymi trasami!

Potem, co naturalne dla dorastającego chłopca, w moim sercu zaczęła dojrzewać myśl o współzawodnictwie. Osiągnięcia Andrzeja Bachledy, a następnie sióstr Tlałkówien, pobudzały wyobraźnię. Szkoła podstawowa, potem liceum i klub przy Sądeckich Zakładach Elektrod Węglowych dały mi możliwość zdobycia kilku pucharów i medali. Poczułem smak zwycięstw. Jednak jazda "po bramkach" nie pociągała mnie do końca. Najszczęśliwszy byłem, kiedy w nagrodę za dobre stopnie w nauce wyjeżdżałem na Kasprowy Wierch. Był to zupełnie inny świat, wielkie góry i, co najpiękniejsze, przestrzeń dająca poczucie człowieczej małości, a jednocześnie wolności.

Dzisiaj już zapomniano, a wielu z nas już nie miało możliwości przeżyć zjazdu z wymuldzonej Hali Goryczkowej. Bo narciarstwo, a szczególnie wymagania narciarzy, zmieniły tę rzeczywistość. Dzisiaj jeździmy po równych, doskonale przygotowanych trasach. Odnoszę wrażenie, że wyzwania, jakie stawia narciarzom dzikość zimowej natury, stają się coraz częściej elementami niepożądanymi, a więc likwidowanymi. Czy taka tendencja nie prowadzi czasem do nudy na stokach? Oczywiście, ale nie do końca - urozmaicenia są zawsze, choćby dzięki zmiennym warunkom pogodowym czy śniegowym. Czasem jednak tęsknota za nagłą nierównością, przeciwstokiem czy przewężeniem trasy odzywa się cichym szeptem. W górach - poza ich pięknem - był jeszcze jeden imponujący mi element. To ratownicy GOPR, którzy poza perfekcyjną jazdą na nartach mieli jak na lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku niezły sprzęt narciarski, udzielali pomocy medycznej i nie tylko, a na dodatek wchodzili na wyciągi bez stania w ponadgodzinnych kolejkach, czego im szczerze zazdrościłem.

Prawdziwy sens i znaczenie tej służby zrozumiałem dopiero wtedy, gdy po skończeniu studiów (1986) rozpocząłem pracę w oddziale chirurgii w szpitalu im. Józefa Dietla w Krynicy, gdzie po podpisaniu umowy o pracę drugim moim krokiem było złożenie podania o przyjęcie mnie do grona kandydatów na ratownika Grupy Krynickiej GOPR. Przez dwa lata terminowałem jako kandydat, zanim przyjęto mnie w poczet pełnoprawnych ratowników. Poznałem w tej grupie wielu wspaniałych ludzi, którzy w tamtych latach ujęli mnie za serce nie tylko swoimi opowieściami o górach, narciarstwie, także w trakcie niezapomnianych biesiad, ale przede wszystkim czystym, prostym, nie zawsze może mądrym, ale zawsze szczerym podejściem do świata i ludzi. Czas szkoleń ratowniczych, wielu godzin spędzonych na dyżurach GOPR-u, nie tylko zimą, lecz przez cały rok, spowodował, że góry Beskidu Sądeckiego stały się bardzo ważnym elementem mojego życia.

Do dzisiaj w pamięci mam sylwestrowe nocne pielgrzymki na Jaworzynę Krynicką, gdzie na zaśnieżonym placu przy Muzeum Turystyki Górskiej odprawiana jest Msza Św. Po niej przewodnicy beskidzcy, ratownicy GOPR i turyści witają Nowy Rok, po czym wracają do uzdrowiska, często na nartach, w blasku pochodni. Tradycja sylwestrowych spotkań na Jaworzynie, wymyślona przez młodego księdza ze Słotwin, Józefa Drabika, ma już ponad dwadzieścia lat.

Na moich oczach zbudowano kolejkę gondolową z Czarnego Potoku na Jaworzynę (oddaną do użytku w sierpniu 1997 r.), która przewiozła już około 10 milionów pasażerów. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić Krynicę i Jaworzynę bez kolejki, która ewidentnie przyczyniła się do gospodarczego rozwoju uzdrowiska. Jest całoroczną atrakcją turystyczną, napędza koniunkturę hotelom, domom wypoczynkowym, sanatoriom, właścicielom sklepów. Należy do dziewięciu najnowocześniejszych w Europie i wydłużyła sezon zimowy z czterech tygodni do czterech miesięcy.

Muszę podkreślić, że inną niezwykle ważną sprawą w rozwijaniu każdej pasji musi być fakt zrozumienia jej przez najbliższych. W przypadku narciarstwa było to proste, wystarczyło tylko wziąć dzieci, Karolinę i Julitę, na stok i konsekwentnie zarażać je pięknem tego sportu. Dziś, mając już dorosłe córki, mogę stwierdzić, że warto było. Nie tylko pięknie jeżdżą na nartach (starsza jest instruktorem PZN), ale też narciarstwo dało nam możliwość spędzenia niezapomnianych chwil, poznania swoich mocnych i tych trochę słabszych stron, zahartowało nasze ciała i dusze. Mało tego: utwierdziło mnie w nieskromnym może przekonaniu, że byłem i jestem (bo ciągle się uczymy) niezłym nauczycielem. To poczucie spowodowało, że udzieliłem naszym kolegom kilku porad, jak jeździć na nartach.

Największym moim sukcesem instruktorskim jest kolega Grzegorz H., któremu w trakcie jego pobytu w Krynicy dałem kilka wskazówek dotyczących jazdy na nartach. Zaczęliśmy od prawidłowej sylwetki narciarza i sposobu trzymania kijków. Następnej zimy Grzegorz ponownie przyjechał pod Górę Parkową. Dziękując mi, z wielkim entuzjazmem opowiadał o swoich postępach i radości, jaką daje mu jazda na nartach. Jednak kiedy stanęliśmy na stoku, zobaczyłem, że on, mimo moich nauk, wpina się w kije błędnie, po "ceprowsku"! W tym momencie opadły mi ręce i zachwiała się wiara w moje umiejętności dydaktyczne. Następne chwile uświadomiły mi jednak, że nie to jest istotne, najważniejsze, że dla tego sympatycznego faceta narciarstwo stało się pasją.

Innym zagadnieniem jest samodoskonalenie się w tym, co się robi - nieważne, na jakim polu. W moim narciarskim życiu był moment, kiedy klasyczna jazda na nartach stała się rutyną i monotonią. Wtedy podjąłem naukę jazdy na snowboardzie. Po zaliczeniu kilku ciężkich upadków opanowałem podstawową technikę umożliwiającą bezpieczny zjazd. Mimo oczywistej satysfakcji, jazda na desce, może przez mój już nie najmłodszy wiek, nie do końca mnie porwała. Przekonałem się, że stare dobre narty dają mi dużo więcej swobody i możliwości.

Fotografia 1
Innsbruck 2004

Momentem przełomowym był wyjazd w Alpy, gdzie poza swoimi deskami zabrałem pożyczone od kolegi, wtedy jeszcze niezbyt popularne narty carvingowe o długości 148 cm. W trzecim dniu pobytu postanowiłem spróbować. Na samym wstępie, przy pierwszym wyjeździe kijki, które trzymałem w ręce, feralnie zaklinowały się pod krzesełkiem i uległy całkowitemu zniszczeniu. Nie miałem wyjścia - ruszyłem w dół i? w tej nieznanej mi dotychczas narciarskiej pozycji odkryłem nowy, zupełnie inny świat nart. Od tamtej pory nieustannie mam wielką przyjemność w odkrywaniu możliwości i przeżywaniu doznań związanych z jazdą na krawędziach. Porównać ją mogę do jazdy po szynach, ale nie kolejowych (PKP), lecz tych na specjalnych konstrukcjach w parkach rozrywki (rollercoaster), gdzie podczas przejazdu działają niespotykane w normalnym życiu siły. Jest tylko podstawowa różnica: jadąc na nartach, sam wybierasz trasę.

Narciarstwo to zmaganie się z samym sobą w trakcie pokonywania kolejnych metrów trasy, wykonywania skrętów, dostosowywania ciała do nierówności terenu i poszukiwania swojego środka ciężkości. Jak mówią ci, którzy się na tym lepiej znają, w nowoczesnym narciarstwie najważniejsze jest właśnie jego wyczucie, a na to niestety potrzeba około 100 godzin jazdy na nartach w każdym sezonie. Któż z nas ma tyle czasu? Dlatego w narciarstwie jest jeszcze druga fantastyczna strona. Jest nią wspólna z innymi narciarzami możliwość doskonalenia swych umiejętności na stoku i chwile odpoczynku, pełne dyskusji przy kubku gorącej herbaty, kuflu piwa lub kieliszeczku gruszkówki czy naszej łąckiej "krasilicy".

Fotografia 2
Jaworzyna
Fotografia 3
Madonnadi Campilio - mój cud dydaktyczny, grudzień 2008 r.

Skąd wywodzi się narciarstwo? O miano kolebki tego sportu rywalizują Skandynawia i Mongolia. Warto pamiętać, że w początkach swej historii narty niewiele miały wspólnego z jazdą dla przyjemności. Prymitywne narty służyły ludom do polowań, prac gospodarskich czy walk z wrogami. Dla nas narty to wielka frajda, sposób na wypoczynek. Trudno to zrozumieć komuś, kto nigdy nie próbował. Bo czyż można nazwać przyjemnością spędzanie długich godzin, nawet całego dnia na mroźnym powietrzu, często w przeszywającym zimnie, próbując zjechać po ośnieżonych stokach, wydając na to niemałe pieniądze i narażając się na różnorodne niebezpieczeństwa - kolizje z innymi narciarzami, kontuzje związane z upadkami, odmrożenia czy lawiny?

Moja odpowiedź brzmi: Tak, jeśli zrozumiemy, że współczesne narciarstwo zjazdowe to nie samotność. Można porównać je do ... tańca. Im bardziej łapiesz feeling, tym jest cudowniej, lecz należy pamiętać o partnerze, który tańczy na tym samym parkiecie i wcale nie musi być po 3 stopniu narciarskiego kursu. Uważaj zatem, bracie, na bliźnich, nie depcz sąsiadom po palcach, a jeśli ktoś podepcze je tobie, pomyśl wtedy, nawet jeżeli jest ci trochę niewygodnie (a o jeden kursik jesteś dalej), CUDOWNIE - NARCIARSTWO JEST NASZĄ PASJĄ.

Te wszystkie fakty związane z moją pasją spowodowały, że postanowiłem podzielić się z kolegami moją słabością do gór, zimy i nart. Od wielu lat chodził mi po głowie pomysł zorganizowania spotkania urologów, na którym moglibyśmy, tak jak to w górach, na luzie, podyskutować o naszej codziennej pracy, poznać się bliżej, z zainteresowaniem uczestniczyć w sesjach naukowych, a tłem dla tego wszystkiego miałyby być narty.

Inicjatywa trafiła na podat nygrunt.Odpięciulat,dziękiżyczliwejpomocy Pana Profesora Andrzeja Borkowskiego, spotykamy się na "mojej" Jaworzynie Krynickiej na "Krynickim roZjeździe". Jest to Sympozjum Naukowo-Szkoleniowe, które - mam nadzieję - spełniło nie tylko moje oczekiwania.

Jest coś dziwnego w wielu naszych ludzkich pasjach, każdy próbuje znaleźć coś, co da mu radość, poczucie wartości, wiarę w swoje możliwości, odskocznię od codziennych spraw. Zima jest porą, która sprzyja stresom i przygnębieniu: krótki dzień, zimno, mokro, wychodzimy i wracamy z pracy po ciemku. Ja miałem i mam to szczęście, że jestem blisko gór i pięknej Jaworzyny Krynickiej. Z pewnością między innymi dlatego uwielbiam zimę, którą uważam za najpiękniejszą porę roku.

Zapraszam w zimowe góry, na stoki mojej ukochanej Jaworzyny, na gościnną Sądecczyznę!

dr n. med. Maciej Fortuna
chirurg ogólny, specj. urolog,
p.o. ordynatora Oddziału Urologicznego
w Szpitalu Specjalistycznym im. Jędrzeja Śniadeckiego w Nowym Sączu